sobota, 11 kwietnia 2015

INFINITE - "Angels of destiny" 3. I wan't both heaven and hell only to be with you.

Boli mnie mój brak czasu na cokolwiek... Ale wreszcie zebrałam się w sobie i znalazłam chwilę, by zatroszczyć się o swoje opowiadanie. Mam nadzieję, że odcinek się spodoba i nie był on stratą czasu. Z góry przepraszam za błędy, ale jest noc, a ja powinnam dawno spać bo rano trzeba wstać i iść do pracy... 

"ANGELS OF DESTINY"

3. " I WAN'T BOTH HEAVEN AND HELL ONLY TO BE WITH YOU."
Czas i miejsce akcji: SEUL - KOREA, CZASY WSPÓŁCZESNE

Chłodne powietrze dryfowało pomiędzy dwojgiem mężczyzn stojących w ciemnej, obskurnej uliczce
na tyłach clubu „Admiral’s arms”. Dongwoo uparcie wpatrywał się w czerń rozciągającą się przed jego oczami jakby właśnie w niej miał odnaleźć jakąkolwiek odpowiedź na dręczące go pytania. Gdyby nie powolne rytmiczne uderzenia serca młodszego i jego cichy, ciężki oddech słyszalny za plecami anioła, ten kompletnie zapomniałby o jego obecności pogrążony we własnych myślach. Myungsoo tkwił w bezruchu oparty o zimną, kamienną ścianę klubu, bezdźwięcznie obserwując sylwetkę stojącej przed nim postaci. W jego głowie malował się obraz dwójki młodzieńców rozmawiających, zdradzających sobie największe sekrety i dzielących się swoimi smutkami czy trwogami. Wyobrażał sobie jak nawiązuje konwersację z Dongwoo, a ten rozentuzjazmowany podejmuje temat, lecz jego wargi były zbyt spierzchnięte, a rozedrgane myśli krążące bez celu w głowie zbyt rozmyte, by ułożyć się
w całość na tyle ostrą czy spójną, by wydobyć z nich jakiekolwiek znaczące zdanie. Mimo wszystko chciał zostać tu z nim, z nieznajomym, dzięki któremu po raz pierwszy od wielu lat poczuł się bezpiecznie, jego obecność sprawiała, że Myungsoo odzyskiwał spokój i na krótką, złudną chwilę mógł zapomnieć o trudach i ciężarze własnego życia.
Nie miał pojęcia czemu, ale od pierwszej chwili, gdy tylko spojrzał w oczy tamtego mężczyzny wiedział, że chce pozostać jak najbliżej niego, jak najdłużej. Widział w nim coś niezwykłego i wiedział doskonale, że starszy dostrzegł to samo w nim. Byli tak odmienni od siebie, a jednocześnie tak bliscy sobie nawzajem.
Po długiej chwili Kim zebrał w sobie odwagę, przełknął głośno ślinę starając się odrobinę nawilżyć swoje zaciśnięte gardło, dłonią przejechał po chropowatej strukturze cegieł, wyczuwając pod palcami ich niedoskonałą, pokarbowaną i strawioną przez upływ  czasu fakturę, by finalnie oprzeć o nie rękę i odepchnąć się od ściany stając na równe nogi
i prostując swoją dotychczas opartą o mur, od którego zależało jego utrzymanie równowagi sylwetkę. Zamiarem L było zbliżenie się do Dongwoo, podjęcie jakiejś inicjatywy i przerwanie tej dłużącej się w nieskończoność bezczynności. Syknął głośno, gdy wystający odłamek obłupanej cegły głęboko rozciął skórę jego delikatnej dłoni,
a cieniutka, szkarłatna stróżka krwi skapnęła z jego palca na brudną, brukowaną uliczkę. Woo do tej pory pogrążony w spokojnym rytmie bębnów dudniących w piersi młodszego mężczyzny odwrócił się zaalarmowany przez nagłą zmianę tętna chłopaka. Zamiast na nic nieznaczącej, bezosobowej czerni skupił się teraz na ranie powstałej na palcu Soo, by po chwili podążyć wzrokiem za czerwoną kroplą krwi, która powolnie spłynęła po dłoni L, by niemal z szybkością światła przedrzeć powietrze, a finalnie rozprysnąć się na ohydnym, zakurzonym chodniku pozostawiając w uszach Dongwoo niemy, głuchy trzask i zaznaczając jeszcze mocniej w jego myślach pojęcie o tym jak ulotne
i znikome są niemal wszystkie chwile w jego długim, niekończącym się anielskim życiu. Coś tak małego
i nieznaczącego jak kropla cudzej krwi przypomniała Jang’owi jak jeszcze zaledwie kilka lat temu marzył o zmianie, pragnął stać się śmiertelnikiem, zestarzeć się u boku kogoś kogo kocha, ściskać jego dłoń i dzielić z nim wszystkie chwile: te dobre, jak i te złe. To wszystko powróciło, rodząc w jego sercu tę samą tak dobrze mu znaną tęsknotę, a to wszystko za sprawą jakiegoś przypadkowego chłopaka, który przez swoją głupotę roztrzaskał mu samochód… Anioł miał ochotę śmiać się z irracjonalności całej tej sytuacji, lecz cichy, nieśmiały głoś Myungsoo wyrwał go z zamyślenia.
- Straszna niezdara ze mnie… - Zakomunikował wycierając spód dłoni o materiał jeansowych spodni. Podniósł ją do góry obracając delikatnie i prostując palce, a nikła smuga światła z na wpół działającej latarni znajdującej się nieopodal lekko oświetliła nieskazitelną, delikatną, jasną skórę Myungsoo. Anioł przetarł oczy
nie spuszczają wzroku z miejsca, w którym jeszcze moment wcześniej znajdowała się rana, po której teraz nie został nawet najmniejszy ślad. Bo przecież była tam, musiała być… Widział krew, widział miejsce gdzie rozchodziła się nacięta skóra odsłaniając czerwień powstałej rany, więc… Co się z nią stało? – „ A może nie widziałem absolutnie nic? Wydawało mi się zupełnie jak wcześniej w klubie kiedy L śpiewał i grał, a ja myślałem, że na mnie patrzy, wmawiałem sobie, że jego słowa skierowane są wyłącznie do mnie, a tymczasem to była zwykła piosenka napisana tak, by podobała się innym, by młodzież mogła się z nią utożsamić.”
Dongwoo potrząsnął głową chcąc pozbyć się dziwnych obrazów, które zaczęły kłębić się w jego głowie. Przetarł oczy prosząc samego siebie w duchu, by rana znów pojawiła się na dłoni chłopaka, wszystko na próżno…
W kilku wyciągniętych, raptownych krokach zbliżył się do Myungsoo szybko chwytając go za nadgarstek, który przyciągnął jak najbliżej swojej twarzy.
- Ała… - Cicho szepnął Soo przymykając oczy i starając się odciągnąć swoją dłoń od podejrzliwego, badawczego spojrzenia anioła, jednocześnie usiłując wyrwać ją z żelaznego uścisku dłoni, która boleśnie zakleszczyła się dookoła jego ręki.
- Przed chwilą… - Podjął Dongwoo, lecz wycofał się nie wiedząc, co tak naprawdę zamierzał powiedzieć. Palcami drugiej ręki przejechał po nietkniętej mlecznobiałej skórze, która sekundy temu była oszpecona przez rozcięcie na swej niemal idealnej fakturze. L przymknął oczy rozkoszując się dotykiem starszego. Czuł się onieśmielony urokiem Dongwoo, a jednocześnie odrobinę zaniepokojony jego raptownym zachowaniem.
Woo odetchnął głęboko, wydając z siebie cichy jęk rezygnacji, już subtelniej i delikatniej objął ramiona Myungsoo,
a ten znów poczuł ten sam spokój, który towarzyszył mu od kiedy znalazł się w pobliżu tajemniczego nieznajomego, który teraz stał naprzeciwko obejmując go i z fascynacją wpatrując się w jego twarz. – Powiedz mi… Jaką to tajemnicę skrywasz, Cherubinie. – Nakazał jednocześnie prosząc Dongwoo. Zbliżył swą twarz tak blisko twarzy L, że gdyby ten choćby drgnął to otarliby się o siebie nosami.
- To samo chciałbym usłyszeć od Ciebie. – Powiedział tak cicho, że nawet w sali po brzegi wypełnionej ludźmi jedynie Jang mógłby go usłyszeć. Policzki Kim’a przybrały odcień purpury, a on sam spuścił wzrok na czubki własnych butów, by tylko uniknąć kontaktu wzrokowego z Dongwoo.
- Uwierz mi, im mniej o mnie wiesz tym lepiej dla Ciebie. – Odpowiedział anioł przechodząc za plecy młodszego i zajmując jego wcześniejsze miejsce przy ścianie. L odwrócił się powolnie w stronę starszego mężczyzny, zastanawiając się jak ubrać swoje myśli i uczucia w słowa, które będą w stanie choćby w małym ułamku oddać rozszalałe szarpiące go na wszystkie strony emocje.
- Wyglądasz zupełnie inaczej, niż wtedy gdy Cię poznałem. – Szepnął postępując kilka kroków w kierunku anioła. „ Poznałem to bardzo dużo powiedziane…” – Pomyślał Dongwoo, lecz zostawił tę kąśliwą uwagę tylko dla siebie. – Ile właściwie masz lat? – Zapytał Soo, unosząc brew jednocześnie starając się oszacować wiek mężczyzny na własną rękę.
- Tysiąc pięćset sto dziewięćset. – Burknął w odpowiedzi pod nosem, lecz Myungsoo wyraźnie nie dosłyszał bo wychylił się do przodu w niemej prośbie o powtórkę słów jakie wypłynęły z ust jego rozmówcy, jakby starał się wychwycić głoś Dong’a niknący w ciasnej uliczce owładniętej czernią.
- Słucham? – Dopytał po chwili bezdźwięcznego wpatrywania się w znieruchomiałą postać przypominającą posąg dopiero co wykuty przez wprawne ręce i dłuto Michała Anioła, czy Donatella.
- 21. – Jang udzielił, krótkiej odpowiedzi jednak ubrał ją w najuprzejmiejszy ton na jaki tylko było go stać. Sam nawet nie wiedział ile ma lat i jak powinien je liczyć. Nie pamiętał swego początku, mimo iż wiele razy uparcie starał się sobie przypomnieć. Tysiące? Dziesiątki tysięcy? Może Miliony? Czy ktokolwiek znał odpowiedź na to pytanie? Dekady mijały, przemijały wieki i lata, świat się zmieniał, a ludzie umierali, jedynie oni nigdy się nie zmieniali, nieśmiertelni przemykający przez świat nie pozostawiając po sobie żadnego namacalnego dowodu swojego istnienia,  nieznacznie zmieniał się tylko ich wygląd, ubrania, w które się ubierali i fryzury w jakie czesali swoje włosy. – A ty… 19? – Zapytał jednocześnie sam dając sobie odpowiedź. Myungsoo pokiwał głową chwiejnym, ostrożnym krokiem podchodząc jeszcze bliżej anioła. Po przestąpieniu kilku niepewnych kroków jego stopa zahaczyła o pękniętą płytkę w starym, nierównym chodniku. L zawirował w powietrzu dookoła własnej osi niczym rasowa baletnica, by po chwili rozpaczliwego wymachiwania rękami runąć do przodu niczym gałąź oderwana od drzewa przez mocne uderzenie pioruna. Myungsoo spadał w przód przygotowany na potężny ból spowodowany niechcianym spotkaniem swojego delikatnego ciała z brudnym i twardym brukiem. Zamknął oczy, lecz zamiast obezwładniającego bólu na jaki był przygotowany poczuł ciepło i czułość ratujących go z opresji ramion Dongwoo. Kim uniósł głowę w kierunku anioła, by spojrzeć mu w twarz, dostrzegł w jego oczach trwogę mieszającą się z zakłopotaniem wywołanym nagłą bliskością ich ciał, jednak mimo, iż Myungsoo był już bezpieczny i twardo stał na ziemi to Jang nie rozluźnił uścisku, a wrecz przeciwnie młodszy mężczyzna miał wrażenie, że ręce jego towarzysza coraz szczelniej oplatają jego ramiona i talię.
- Chciałbym tylko… - Szepnął anioł wprost do ucha Soo, lecz zamilkł na chwilę widząc odruchowo przymknięte powieki młodszego i jego zaróżowione policzki. Myungsoo pragnął, by starszy chciał tego samego, co on: pragnął poznać zapach jego oddechu, smak jego pocałunku, dotyk jego warg, jednak Jang tkwił w bezruchu rozczarowując pragnienia i marzenia młodzieńca. W głowie Kim’a narodziła się myśl, że ta okazja już więcej się nie powtórzy, że ten moment jest jeden jedyny w swoim rodzaju i szansa, by zbliżyć się do Dongwoo może już nigdy więcej nie być mu dana. Po raz kolejny tego wieczoru zebrał w sobie całą odwagę na jaką było go stać w danej sytuacji i ujął twarz Dongwoo w swe dłonie zmuszając go do pocałunku. Ku wielkiemu zaskoczeniu młodszego anioł bardzo delikatnie i subtelnie, ale z wielkim entuzjazmem i czułością odwzajemnił pocałunek. Wszelkie doznania związane z owym momentem jakie rysowały się wcześniej w wyobrażeniach Myungsoo okazały się niczym w porównaniu z elektryzującą falą uczuć jakie towarzyszyły tym realnym jakie pociągnęły za sobą miękkie i rozgrzane wargi mozolnie pieszczące usta L. Ta błoga chwila zakończyła się zbyt nagle i szybko identycznie jak się rozpoczęła. Głośny trzask otworzonych z impetem drzwi oderwał mężczyzn od siebie sprawiając, że Dongwoo odskoczył na odległość wyciągniętej ręki od młodszego, który nie był w stanie poruszyć się choćby o milimetr, a jedynie spuścił głowę chowając palące rumieńce na policzkach, oraz nabrzmiałe, zaczerwienione usta pod czarną zasłoną powstałą z jego włosów. Zza framugi klubowego wyjścia wyłonił się mężczyzna o kruczoczarnych włosach, oczach tego samego koloru i twarzy przyozdobionej ironicznym uśmiechem.
- Myungsoo, moja gwiazdo! – Wykrzyknął kierując się w stronę młodszego z szeroko rozpiętymi ramionami sugerującymi, iż chciał go mocno i z wielką pasją uścisnąć. Kim w dalszym ciągu nie drgnął, a po tym jak owy nieproszony przybysz przycisnął go do siebie i ucałował go w policzek odwrócił twarz w stronę anioła mówiąc:
- To mój szef… - Nie dane mu było skończyć zdania, gdyż mężczyzna brutalnie wszedł mu w słowo.
- Jesteś nam potrzebny, publika czeka na swojego ulubieńca. – Pchnął Myungsoo w kierunku szeroko otwartych drzwi jednocześnie gestem ręki nakazując mu wejść do środka. L ostatni raz tęsknym spojrzeniem zerknął w stronę Dongwoo jakby prosił go, by ten w jakikolwiek sposób zatrzymał go nie pozwalając mu zniknąć w otchłani klubu, gdy nie zauważył żadnej nawet minimalnej reakcji anioła zrezygnowany zatopił się w fali roztańczonych ciał, by przedrzeć się przez nie na zaplecze. Po tym jak mężczyźni zostali sami w zakurzonej uliczce, właściciel „Admiral Arms” podjął rozmowę.
- Kopę lat, mój drogi aniele. - Roześmiał się szyderczo, a dźwięk ten rozległ się echem w głowie Jang’a kalecząc jego uszy ostrymi szpilami. – Dawno się nie widzieliśmy… - Powiedział przyjmując pozę myśliciela i udając, że liczy ile to lat upłynąło od ich ostatniego spotkania.
- Nam Woohyun, mogłem się tego spodziewać. – Odpowiedział Dongwoo uśmiechając się pod nosem.
- Widzę, że poznałeś mój nieoszlifowany diament. – Powiedział jadowicie, a jego głos bardziej przypominał syk węża, niż ludzkie słowa. – Wciąż nie jest doskonały, ale pracuje nad nim zupełnie jak nad Howone’m i przyznam nieskromnie, że bardzo dobrze mi idzie. – Kontynuował badając reakcję anioła dociekliwym spojrzeniem. – Bo to chyba w jego sprawie tu przybyłeś chyba, że się mylę, a wtedy będę rad jeśli wyprowadzisz mnie z błędu, mój przyjacielu. – Dongwoo postanowił pozostać oszczędny w słowach, więc jedynie pokręcił głową na znak, że Woohyun wcale się nie pomylił. – Tak też myślałem… Tak na marginesie, powiedz mi czy to nie piękne, że zawsze nasze drogi się krzyżują, zupełnie jakby nasza egzystencja zależała od siebie nawzajem… Anioły i demony żyjące wśród ludzi niczym eteryczni bracia. – Po raz kolejny uraczył Jang’a doznaniami łączącymi się z jego donośnym sarkastycznym śmiechem.
- Pora na mnie, moja rola tutaj już się zakończyła. – Szepnął odwracając się plecami do Nam’a, który udając ciepły i przyjacielski gest pomachał mu na do widzenia.
- A! Nie tykaj tego, co moje bo gorzko pożałujesz, aniołku. - Na odchodne rzucił tylko w kierunku blondyna wysyłając mu pocałunek w powietrzu, po czym podążył śladami Myungsoo znikając za zamkniętymi drzwiami klubu.
W myślach Dongwoo kołatało się miliony negatywnych uczuć: złość, niepewność, rozżalenie, zdziwienie, zawód, ból i… zdrada. W jednej krótkiej chwili utracił szansę na zmiany w swoim życiu jakie niosło ze sobą poznanie Myungsoo, a także nadzieję na odzyskanie utraconego wieki temu przyjaciela, który mimo upływu setek lat nie stracił na wartości w sercu anioła. Zrezygnowany powolnie rozpiął swoje śnieżnobiałe anielskie skrzydła i z lekkością motyla uniósł się do góry przymykając powieki i oddając się błogości wiatru smagającego jego ciało chłodnymi powietrznymi jęzorami. Po krótkim, lecz orzeźwiającym locie stanął przed wielką złotą bramą, za którą znajdował się gigantyczny barokowy zamek ozdobiony ornamentami ze złota i srebra. Ten przepiękny, niesamowity i niecodzienny widok prawdopodobnie odebrałby mu mowę, gdyby nie fakt, że powracał do tego miejsca niemalże każdego wieczoru, to był jego prawdziwy dom, jedyne miejsce, które znał tak naprawdę i które pozostawało niezmienne zupełnie jak oni – dom wszystkich aniołów i główne miejsce ich pracy. Prawdziwe niebo, to samo, które pospolici ludzie wyobrażali sobie jako zbiorowisko chmurek i obłoków pośród, których leżeli i przemykali aniołowie i małe nagie cherubiny, jednakże jego prawdziwe oblicze było tak ogromnie odmienne od tego, co śmiertelnicy znali z opowiadań i podań kościoła. Anioł położył dłoń na złotej klamce po czym zdjął z szyi medalion z symbolem nieskończoności ze skrzydłami, przyłożył go w miejsce gdzie powinien znajdować się otwór na klucz, a dotąd zamknięta brama otworzyła się z cichym zgrzytem zapraszając przybysza do wnętrza królestwa, którego strzegła. Dongwoo ruszył do przodu rozglądając się dookoła, nie chciał bowiem nikogo spotkać, by uniknąć niezręcznych pytań i opowiadania o tym, co wydarzyło się na ziemi, mimo iż zdanie raportu było nieuniknione chciał najpierw wszystko dokładnie przemyśleć, tak aby wyznać przełożonemu jedynie to, co stanowiło absolutnie konieczne minimum. Nim zdążył się obejrzeć kroczył już szerokim, białym korytarzem o podłodze wyłożonej jasnym marmurem. Zaledwie sekundy dzieliły go od zaznania spokoju i samotności w swoim małym lecz prywatnym i przytulnym pokoju, niestety w oddali usłyszał podniesione głosy, prawdopodobnie jakąś kłótnie, a ciekawość, by dowiedzieć się kto i o co się sprzecza za rogiem skutecznie uniemożliwiła realizację wcześniejszego planu, jakim było zatopienie się w odmętach pościeli i oddalenie się do mrocznej krainy władanej przez Morfeusza. Jang powolnie i ostrożnie zbliżał się do źródła dźwięków tak, by jak najdłużej pozostać niezauważonym, wcześniej rozmyte w eterze słowa powoli nabierały wyrazu i ostrości, a anioł mógł z bezpiecznej odległości przysłuchać się rozmowie.
- On jest skończony… Kiedy ty i Jang wreszcie to pojmiecie? – Padło jadowite pytanie, na które jedyną odpowiedzią rozmówcy było pełne złości prychnięcie. – Postępujcie tak dalej, a podzielicie jego los. Mam wielką nadzieję, że będę tym, któremu będzie dane obserwować wasz upadek, a kto wie… może własnoręcznie odrąbie wam skrzydełka. – Dongwoo usłyszał dobrze mu znany znienawidzony śmiech jednego ze swych pobratymców
– Lee Sungjong’a.
- Będziesz jedynym z naszej grupy, który zostanie strącony w odmęty samych piekieł, a jestem ciekaw jak wtedy dasz sobie radę? Jeśli on nie będzie już osłaniał twoich pleców w zamian za informacje i plotki jakie mu dostarczasz. – Dopiero teraz drugi mężczyzna postanowił odgryźć się swojemu rozmówcy za pełne jadu i nienawiści słowa jakie padły z jego ust, jednak stwierdził, że wymiana zdań z pupilkiem najwyższego anioła do niczego go nie doprowadzi, a może mu jedynie zaszkodzić, dlatego też odwrócił się na pięcie i postanowił odejść. Jang zdecydowanie spóźnił się i nie zdołał usłyszeć całej kłótni, ale miał świadomość w czym rzecz: mężczyźni sprzeczali się o Hoyę i jego zdradę, albowiem nie wszyscy w dalszym ciągu mogli uwierzyć, że ktoś pokroju Lee Howon’a byłby zdolny do upadku na tak niski szczebel. Dongwoo stał niczym oniemiały analizując słowa aniołów i zastanawiając się jaki mógł być początek tej wymiany zdań, gdy niespodziewanie wpadł na niego jeden z wcześniej podsłuchiwanych przez niego mężczyzn. Rozzłoszczony anioł odsunął się od Woo na odległość ręki po czym odetchnął głęboko.
- Dobrze cię widzieć, szukałem cię przez cały dzień. – Oznajmił chłopak po czym uścisnął swojego przyjaciela.
- W jakim celu? – Zapytał Dong odwzajemniając czuły gest.
- Bo się martwiłem o ciebie, kretynie. – Anioł delikatnie uderzył Jang'a w ramie robiąc przy tym smutną minę. - Strasznie się tu zagmatwało ostatnio… Wiedziałbyś gdybyś tyle czasu nie przebywał na ziemi. – Wytknął mu z wyrzutem celując w niego palcem.
- Sungyeol, wybacz mi moją niewdzięczność, ale ja tylko spełniam swoje obowiązki. – Odpowiedział Dongwoo usprawiedliwiając się. Yeol zrobił smutną minę, po czym spuścił wzrok na marmurową podłogę.
- Jak on sobie radzi? – Zapytał z głosem przepełnionym trwogą. Mimo iż nie padło żadne imię oboje doskonale wiedzieli, kogo Lee ma na myśli. Dongwoo tylko wzruszył ramionami nie chcąc powiedzieć nic,
co zmartwi jego najbliższego przyjaciela. – Ty w to nie wierzysz… - Bardziej oznajmił niż zapytał jakby to było dla niego absolutnie pewne. – Prawda? On nas nie zdradził. Musi być jakieś wytłumaczenie, a my je odnajdziemy. Powiedz, że mam rację. Proszę cię powiedz, że mam rację. – Woo w odpowiedzi jedynie pokiwał głową, gdyż każde zdanie, które przychodziło mu do głowy wydawało się nieodpowiednie w danej sytuacji. Po chwili milczenia, postanowił jednak przerwać niezręczną, obezwładniającą ich ciszę.
-Odzyskamy go… Jeszcze nie wiem jak, ale odzyskamy go. – Powiedział pocieszająco ściskając ramię Sunga.
- Mam nowe informacje. – Oznajmił młodszy anioł uśmiechając się. Napotkał badawcze, zaciekawione i pytające spojrzenie Jang’a, więc szybko zaczął wyjaśnienia. – W ramach kary miałem czyścić archiwum i zupełnie przypadkiem odnalazłem wszystkie podania i raporty dotyczące Howon’a. – Wzruszył ramionami jakby to była dla niego drobnostka i kontynuował wypowiedz, a przepełniony dumą uśmiech nie schodził mu z twarzy. – Wiesz, że większość donosów o jego niestosownym zachowaniu pochodzi od Lee Sungjong’a? – Wyznał ze złością jednocześnie zaciskając pięści.
- To było do przewidzenia… - Dodał Dongwoo, jakby zupełnie nie zrobiło to na nim wrażenia.
- Musisz do mnie przyjść… Wszystko ci pokażę i sam ocenisz, czy w tych bredniach może być choć ziarno prawdy. – Powiedział podekscytowany Lee. – A tymczasem czeka na mnie jeszcze 5 półek w archiwum, które muszę uprzątnąć do jutra… - Powiedział na odchodne po czym pomachał przyjacielowi na pożegnanie. Jang jedynie pokiwał głową z aprobatą i zrozumieniem, nie chciał go martwić i mówić o tym, że Hoya w rzeczywistości ma jakieś układy z wysłannikami ciemnych mocy, nie czuł potrzeby martwienia swojego kompana dopóki sam nie przekona się co jest grane pomiędzy Howon’em, a Woohyun’em. Moment później kroki Sungyeol’a powoli ucichły za plecami Jang’a, a on po raz kolejny tego dnia pozostał sam z ogarniającymi go sprzecznymi uczuciami i trapiącymi, natrętnymi myślami.   


czwartek, 12 lutego 2015

EXO - "The beast inside of you" Rozdział I: "At the beggining of our story."


Rozdział I : "At the beggining of our story."

A/N: Trochę krótkie jak na rozdział, ale za długie na prolog... Nie mogę się doczekać, by móc wstawić coś dłuższego i bardziej wartościowego... BTW Zamierzam prowadzić to opowiadanie mniej więcej na równi z "Angels of destiny", a pomiędzy rozdziałami jakieś one shoty. Mam skrytą nadzieję, że ktoś zechce tu od czasu do czasu zajrzeć i poświęcić chwilę na przeczytanie moich prac. :)

 KAI POV 

                                Stojąc naprzeciwko tych majestatycznych stworzeń wpatrywałem się z zapartym tchem w najmłodszego z osobników. Nie potrafiłem oderwać od niego wzroku chociażby na ułamek sekundy. Wciąż szczenię, tak samo jak ja małe dziecko, lecz jaśniejące wewnętrznym blaskiem
i uwodzące skrywaną w czekoladowych oczach tajemnicą, która czyniła go wyjątkowym na tle wszystkich wilków znajdujących się przede mną.
     Był w zasięgu ręki… Dzieliło nas zaledwie kilka kroków, po których przestąpieniu mógłbym wtulić się w jego śnieżnobiałą, puszystą sierść. Jednakże gdy wyciągam rękę, chcąc zbliżyć się do niego choć
o milimetr, by zmniejszyć tą bolesną odległość pomiędzy nami moja dłoń napotyka na ogrodzenie wybiegu dla dzikich zwierząt. Zimno stali, która otarła się o moją skórę, kontrastująca z ciepłem ręki mojego starszego brata, ściskającej mój nadgarstek wyrywa mnie ze złudnych marzeń i dziecięcych wspomnień, brutalnie przenosząc z powrotem do rzeczywistości. Mimo, iż jestem już nastolatkiem
to niewiele zmieniło się w moim życiu. Ta sama coroczna wycieczka rodzinna do ZOO i to samo kołatanie serca na myśl o tym, że znów zobaczę wilki – zwierzęta tak pasjonujące mnie od najmłodszych lat. 
Otacza mnie tak dobrze zapamiętana sceneria: dwaj starsi bracia biegający dookoła, śmiejący się
i przepychający jakby zatrzymali się w czasach kiedy wszyscy mieliśmy zaledwie po kilka lat. Ledwie słyszalne głosy rodziców, którzy siedzą na ławce nieopodal dobiegają moich uszu. Tylko dłoń brata
nie ściska już mojej, a delikatnie spoczywa na moim ramieniu i mimo upływu lat razem obserwujemy tego samego wilka. Dorósł tak samo jak my, lecz zachował swą odmienność od reszty i tę niesamowitą świetlną poświatę, która go otacza. W jego czekoladowych tęczówkach dostrzegam drobne złociste refleksy, niestety ich piękno przyćmione jest przez ogromny ból i samotność zauważalne w jego oczach. Po chwili zauważam, że nie tylko ja studiuje każdy szczegół w czyimś wyglądzie - śnieżnobiały wilk także kogoś obserwuje. Z ciekawości podążam za jego wzrokiem i nie potrafię uwierzyć w to co widzę. Oczy wilka utkwione są prosto w oczach mojego brata, w  których dopiero teraz zauważam te same złotawe iskierki i tę samą bolesną tęsknotę, co w oczach zwierzęcia. Wyczuwam pomiędzy nimi jakąś dziwną, niewytłumaczalną więź. Ale przecież to niemożliwe, to na pewno tylko mój umysł płata mi jakieś figle… 
     - Jongin, chyba musimy już iść. – Słyszę głos Minseok’a, a po braku jakiejkolwiek reakcji z mojej strony czuję, iż  delikatnie ciągnie mnie za łokieć  w kierunku rodziców. – Wiem, że jesteś maniakiem zwierząt futerkowych, ale mama ma już dość natury. Ponad to Jongdae i Joonmyun zaraz rozniosą
w drobny mak karuzelę z jednorożcami dla dzieci. – Roześmiał się perliście po czym popchnął mnie
do przodu, by zmusić do marszu moje znieruchomiałe nogi. Gdy odchodzimy ostatni raz odwracam się
w stronę wybiegu dla leśnych psów. Niespodziewanie tym razem to moje tęczówki napotykają te należące do wilka. Dzikość zazwyczaj obecna w spojrzeniach wszystkich zwierząt u owej śnieżnobiałej bestii została złagodzona przez zdolność rozumienia i pojmowania. Chwilę temu wydawało mi się,
że oczy Minseok’a przypominały tęczówki zwierzęcia teraz byłem pewien, że to oczy wilka były ludzkie. - Prawda, młody?  - Min po raz kolejny puknął mnie w ramię bym zwrócił na niego uwagę. Mama czekała, aż udzielę odpowiedzi na pytanie, które prawdopodobnie padło gdy przebywałem jeszcze w szoku wywołanym moim niedawnym odkryciem.
- Tak, dokładnie. – Odpowiedziałem machinalnie. Nasza rodzicielka zaniepokoiła się lekko, ale po chwili odetchnęła głęboko.
– Zgadzam się skoro tak bardzo chcecie iść. – Ton jej głosu sugerował, że owa zgoda została na niej wymuszona przez topiące serca spojrzenie jej najstarszego syna. – Tylko Minseok kochanie, opiekuj się bratem, a ty Jongin nie oddalaj się od niego i najważniejsze pilnujcie swoich szklanek nie wiadomo czy ktoś wam czegoś nie dosypie do soku…. I żadnego alkoholu! – Jak to każda nadopiekuńcza mamusia
i nasza musiała wygłosić kazanie, lecz właśnie dzięki temu przypomniałem sobie, że mieliśmy iść na domówkę do jednego ze wspólnych kolegów. Na myśl o szalonej zabawie od razu rozpromieniłem się
i kompletnie zapomniałem o dziwnych obrazach jakie dziś mój najwyraźniej niezrównoważony umysł postanowił mi przedstawić.
***
               Kilka godzin później spożyty alkohol delikatnie zamącił mi w głowie, dodatkowo byłem wymęczony tańcem, który kochałem tak bardzo, iż poświęciłem na niego całą swoją energię.
To sprawiło, że marzyłem już tylko o szybkim prysznicu i ciepłej pościeli w moim wygodnym łóżku.
Na moje szczęście koledzy, z którymi przyjechaliśmy także się zbierali, dlatego wszyscy zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy w powrotną drogę do domów.
Dłużąca się w nieskończoność podróż przez las i księżyc delikatnie oświetlający drzewa sprawił,
że zrobiłem się jeszcze bardziej senny. Z na wpół przymkniętymi powiekami obserwowałem majaczącą za szybą czarną ścianę lasu. Moja głowa opadła na ramię brata, który objął mnie delikatnie, gestem tym dając mi znak, że spokojnie mogę zasnąć, gdyż on jest tuż obok i zupełnie nic mi nie grozi. Po chwili zauważyłem parę żółtych ślepi przesuwających się w czerni lasu równo z samochodem. Ułamek sekundy później udało mi się dostrzec ich właściciela – ogromnego, czarnego jak węgiel wilka. 
Jego zjeżona kryza podskakiwała w rytm kroków. Już miałem pokazać go bratu, gdy usłyszałem ogłuszający huk. Po tym wszystko działo się błyskawicznie: wilk na masce samochodu, poślizg, uderzenie w drzewo, ogromny ból, a potem już tylko krew, pełno krwi, tylko skąd ona się wzięła? Czy jest moja?
Poczułem coś ciepłego i mokrego na czole, a gdy przyłożyłem do niego dłoń zobaczyłem na niej jeszcze więcej szkarłatnej cieczy. Usłyszałem czyjś głos – męski, głęboki i ciepły. Szeptał coś uspokajająco,
ale w jakimś zupełnie nieznanym mi języku. Zacząłem szukać go wzrokiem dookoła siebie, lecz niestety na próżno. Nagle coś zaniepokoiło mnie jeszcze mocniej – gdzie jest Minseok?! Zacząłem go wołać,
ale nigdzie w pobliżu nie było chociażby śladu jego obecności. Czułem się coraz słabszy, moje ruchy stawały się chaotyczne i nieporadne, a kontury przedmiotów w zasięgu mego wzroku rozmazywały się tworząc niewyraźne plamy. Po raz ostatni usłyszałem nieznany mi głos. – Xiumin, wszystko będzie dobrze, nie martw się. – Zastanawiało mnie czemu go rozumiem, przecież nawet nie znałem tego języka 
i kim na boga jest Xiumin, kim oni są i czego od nas chcą? Pytania kłębiły się w mojej głowie jak szalone. Chciałem krzyczeć, ale moje ściśnięte gardło mi na to nie pozwalało. Ból stawał się coraz silniejszy i czułem jak ciemność spowija moje ciało ciągnąć mnie w otchłań nicości.. A później widziałem już tylko przerażającą mnie czerń i czułem już tylko rozdzierające mnie zimno i słyszałem już tylko oddalające się wycie wilków.

sobota, 17 stycznia 2015

INFINITE - "Angels of destiny" 2. You can run, you can hide but you can't lose me.

"ANGELS OF DESTINY"

2. "YOU CAN RUN, YOU CAN HIDE, BUT YOU CAN'T LOSE ME."

Czas i miejsce akcji: SEUL - KOREA, CZASY WSPÓŁCZESNE

           Kolejny piękny, ciepły i słoneczny poranek taki sam jak każdy dzień seulskiego lata. Dongwoo stał oparty plecami o maskę swojego srebrnego suw’a, bazgrząc coś w starym notesie.
Jedną ręką delikatnie poluźnił krawat ciasno oplatający jego szyję, po czym przetarł dłonią policzki rozgrzane przez ciepłe promienie słoneczne padające mu na twarz. Chwilę później postanowił zdjąć marynarkę szarego garnituru, w który był ubrany i delikatnie podwinąć rękawy śnieżnobiałej koszuli, wcale nie dlatego, iż było mu duszno, on nie doznawał tak trywialnych i przyziemnych odczuć jak zimno czy gorąco, chciał po prostu poczuć na swej skórze delikatny powiew letniego wietrzyku. Oczy miał skierowane w stronę przyciemnionej szyby pewnej z kawiarni, która wieczorem zamieniała się w jeden
z najbardziej obleganych nocnych klubów koreańskiej stolicy. Jego wzrok skoncentrowany był na postaci poruszającej się za taflą szkła. Menager lokalu siedzący przy stoliku znajdującym się najbliżej okna przełożył kilka kartek, na innych złożył parę podpisów następnie wkładając je do teczek i segregatorów. Jang zapisał drukowanymi literami w swoim notesie: „ZNOWU PRACA – NIC CIEKAWEGO”.
Zły i znudzony podrapał się po głowie. Zastanawiał się dlaczego jego zwierzchnicy dali mu tak okropnie żmudną i nużącą pracę jaką jest obserwowanie i śledzenie kogoś kto prowadzi życie przykładnego obywatela. Był pewien, że ze swym potencjałem, doświadczeniem i zapałem powinien wykonywać jakąś bardziej odpowiedzialną i rozwojową pracę, niż to co mu zlecono. Chwilę później mężczyzna wsunął wszystkie dokumenty do swojej teczki i wstał z zajmowanego miejsca. W tym czasie Dongwoo wślizgnął się do samochodu i odpalił silnik nie spuszczając wzroku z mężczyzny w kawiarni. Ten tylko podszedł
do lady rzucił na nią kilka faktur po czym kiwnął palcem na kelnera dając mu znak, by je zabrał po czym wyszedł z lokalu delikatnie zamykając za sobą drzwi. Uważnie rozejrzał się dookoła studiując każdy szczegół otoczenia, Woo odruchowo zsunął się z siedzenia tym samym chowając za kierownicą, jakby ktokolwiek mógł go dostrzec zza czarnych jak noc szyb jego samochodu. Hoya jak zwykle wsiadł do swego wozu i odjechał.
- Howon jesteś cholernie przewidywalny i jeszcze bardziej nudny… - Szepnął blondyn sam
do siebie ruszając z podjazdu za celem swych obserwacji. Mocne szarpnięcie i uderzenie w jego samochód uniemożliwiły mu kontynuację zadania i sprawiły, że Dongwoo zaklął pod nosem wysiadając z suw’a. Gdy wściekły przeszedł na tył samochodu zobaczył spore wgniecenie w szarej stali swego pojazdu i niemal odpadający zderzak jakiegoś starego mercedesa. Widząc swoją własność niemal nietkniętą i wóz sprawcy kolizji w tak opłakanym stanie cała złość uleciała z niego w ułamku sekundy. Chciał powiedzieć, że nic się nie stało i odjechać jak najszybciej tylko po to, by nie stracić Howon’a
z zasięgu wzroku. Na widok właściciela auta otworzył usta, lecz roztrzęsiony młodzieniec nie dopuścił go do słowa.
- Ja pokryję wszelkie szkody, za wszystko zapłacę, tylko błagam niech pan nic nie mówi moim rodzicom. - Lamentował i przepraszał wymachując rękami. Dongwoo roześmiał się uprzejmie delikatnie zakrywając twarz, gdyż cała ta scena nagle wydała mu się zbyt karykaturalna, by mogła być prawdziwa. Znów podjął próbę przemówienia i znów spełzła ona na niczym, gdyż młodzieniec nie przestawał nadawać. – Proszę, bardzo pana proszę! Niech pan nic nie mówi mojemu tacie… on mnie zabije, zabierze mi tygodniówkę i da szlaban do końca życia! – Kontynuował błagalnym tonem. 
- Dobrze, spokojnie nic im nie powiem, przecież nawet ich nie znam… - Rozbawiony anioł
nie wytrzymał dłużej i wszedł chłopakowi w słowo starając się nieco rozluźnić atmosferę. 
- Tu są moje dane i telefon proszę o kontakt za wszystko zapłacę, obiecuję. – Powiedział podając blondynowi karteczkę zabazgraną niechlujnie kilka sekund wcześniej. – Niech tylko poda mi pan numer swojej polisy, a pokryję wszelkie koszty. – Dodał jeszcze skłaniając się lekko tym samym okazując szacunek. Dopiero w tym momencie Dongwoo zyskał chwilę, by przyjrzeć się chłopakowi. Był niewiele młodszy, niż Dongwoo mógłby się wydawać na pierwszy rzut oka, chłopak miał może 19-20 lat…?
Miał czarne, gęste włosy, których pojedyncze kosmyki zwiewnie opadały mu na oczy. Woo zwrócił uwagę na jego otarte opuszki palców, których zrogowaciała faktura mogła sugerować, iż gra on na gitarze, tak kontrastująca z delikatną skórą zadbanych dłoni. Anioł na moment zatracił się w jego przystojnej twarzy i głębi czekoladowych oczu spoglądających na niego zza rozrzuconych po czole kosmyków włosów. Potrząsnął głową powracając do rzeczywistości i powtórzył bezmyślnie za chłopakiem:
- Numer mojej polisy… - Wyszeptał chcąc przerwać żenującą ciszę, gdyż moment, w którym przypatrywał się młodzieńcowi wydał mu się nagle okropnie długi i niezręczny. – Tak, polisy oczywiście… - Zaśmiał się zrezygnowany. – „Przecież każdy anioł ma ich na pęczki, zupełnie tak samo jak kont bankowych i ubezpieczeń, toż to oczywiste jak 2+2, zbieramy je przez miliony lat dając ZUS’owi na sobie żerować.” – Ironizował w głowie po czym przemówił już na głos: - To nie będzie konieczne. – Odwrócił się na pięcie i ruszył do swojego samochodu pozostawiając zdezorientowanego młodzieńca stojącego na bruku. W pośpiechu wsiadł do samochodu, trzasnął drzwiami i w mgnieniu oka odpalił silnik. Przed odjazdem powstrzymało go subtelne pukanie w szybę, opuścił ją wzdychając głęboko.
- Jak pana odnajdę? Nie zostawił pan żadnych namiarów. – Uświadomił anioła chłopak zerkając na niego pytająco.
- Nie ma takiej potrzeby… - Odpowiedział oschle blondyn, jednak ta odpowiedź wydała mu się zbyt nieuprzejma wobec tak miłej osoby, jaką wydawał się być brunet. – Ja cię odnajdę, jeśli zajdzie taka potrzeba. – Machnął mu karteczką z danymi przed nosem, uśmiechając się uprzejmie. – „Ale nie zajdzie… a ja nie będę nawet próbował.” – Dodał już bezgłośnie. Po czym odjechał z szybkością światła. We wstecznym lusterku widział pytające i zaciekawione spojrzenie czekoladowych oczu odprowadzające go, aż do zakrętu za którym zniknął z piskiem opon.
Dopiero po kilkunastu minutach szybkiej i brawurowej jazdy Jang postanowił zjechać na pobocze, 
by odsapnąć przez moment. Po chwili bezmyślnego wpatrywania się w pustą szosę rozciągającą się
przed nim dotarło do niego, co tak naprawdę się stało. Przez ten na pozór niewinny incydent zgubił Hoyę i nie miał zielonego pojęcia gdzie ten mógłby się udać. Nagle poczuł ogromny strach, a zimny pot zalał mu skronie. Był świadom, że natychmiast powinien udać się do zwierzchnika i o wszystkim
mu opowiedzieć, a potem okazać skruchę i prosić o wybaczenie za porzucenie wykonywanego zadania, ale w tym momencie nie miał na to najmniejszej ochoty.
- Sunggyu obedrze mnie ze skóry. – Powiedział, przyglądając się swojej twarzy w samochodowym lusterku. – Chociaż... wszystko mogę jeszcze naprawić… - Prowadził monolog z własnym odbiciem. – Wieczorem Lee pracuje w clubie i właśnie tam go odnajdę… Nikt nie musi o niczym wiedzieć. Naprawię to co spieprzyłem i wszystko będzie dobrze bo niby co miałoby się stać przez te parę godzin, jeżeli przez kilkaset lat nie wydarzyło się absolutnie nic? – Zapewniał i przekonywał sam siebie, nie do końca wierząc we własne słowa. Oparł głowę na kierownicy starając się rozluźnić napięte do granic możliwości mięśnie i ułożyć w głowie jakiś sensowny plan działania. Dopiero po chwili zorientował się,
że w dalszym ciągu ściska w dłoni zmięty kawałek papieru z danymi chłopaka o hipnotyzującym spojrzeniu i głębokich jak ocean oczach koloru gorzkiej czekolady podszytych skrytą w nich tajemnicą. Rozprostował palcami papier czytając: Kim Myungsoo. Powtórzył jego imię kilkukrotnie w myślach. Zadając sobie pytanie: - Jaką to tajemnicę skrywasz, cherubinie? – Sam roześmiał się dźwięcznie analizując jak perfekcyjnie pasuje do tego młodzieńca przydomek jaki właśnie mu nadał.
***
            Wieczorem Dongwoo udał się do kawiarni, która już o tej godzinie widniała pod szyldem clubu nocnego o nazwie: „Admiral’s arms”. Ubrany był w czarne skórzane spodnie ciasno opinające jego umięśnione uda, białą zwiewną koszulę, której kilka guzików pozostawił niezapiętych tym samym ukazując skrawek nagiego torsu, oraz czarne dość toporne buty, które nadawały mu rock’owego wyglądu. Na szyi zwisał mu srebrny gruby łańcuszek ze stalowym krzyżem, a blond włosy rozrzucone miał
w artystycznym nieładzie. Wszystko to tylko po to, by wtopić się w otoczenie i atmosferę panującą
w klubie. Przestąpił próg lokalu po czym zgrabnie przecisnął się pomiędzy roztańczonymi i spoconymi ciałami młodych ludzi bujających się w rytm muzyki dobiegającej z głośników. Na scenie przy mikrofonie wiła się kobieta w transie wyśpiewując rytm, do którego podrygiwali ludzie. Po długiej walce z falą porywających go ciał Jang’owi udało się dotrzeć na tyły clubu, gdzie zasiadł przy jednym
z najbardziej schowanych, w kącie stolików, z którego miał idealny widok na całą przestrzeń, ale niewiele kto mógł go dostrzec w świetle neonów i przy błyskach stroboskopu. Długo wodził wzrokiem po całym pomieszczeniu zanim zdołał dostrzec w oddali niewyraźną sylwetkę Lee Howon’a.
Niespodziewanie w lokalu zapanowała absolutna cisza, a piosenkarka, której głos do tej pory wypełniał przestrzeń zeszła pospiesznie ze sceny ustępując miejsca menagerowi „Admiral’s arms”,
który z gracją i wrodzonym wdziękiem stanął na scenie ściskając w dłoni mikrofon. Tłum zaczął piszczeć i skandować jego imię jakby nagle zebrani tu ludzie dostrzegli swego guru. Ten tylko uciszył ich gestem ręki chcąc zabrać głos. Przyłożył mikrofon do ust po czym powiedział:
- Serdecznie dziękuję wszystkim zgromadzonym za wybranie naszego skromnego klubu. – Położył duży nacisk na określenie jakiego użył w stosunku do swego pub’u, sugerując, że wcale tak o nim
nie myśli, a jedynie użył go pokazując udawaną pokorę i wstydliwość, których w rzeczywistości był absolutnie pozbawiony. – Obiecuję wam niezapomniane doznania i wspaniałą zabawę do białego rana. -  Po tym zapewnieniu dało się słyszeć wiele pomruków aprobaty wśród tłumu zabawowiczów. – A teraz specjalna niespodzianka! Pora na chwilę zwolnić rytmy… Specjalnie dla was nasza najjaśniej lśniąca gwiazda i wasz niezaprzeczalny faworyt: L! – Wykrzyknął wskazując ręką na skraj sceny, na którym pokazał się młody chłopak z gitarą w rękach. Zebrani zaczęli wiwatować i wyciągać ręce w kierunku swojego idola, jakby chcieli zdobyć chociaż niewielki jego kawałek tylko dla siebie.
Dongwoo gwałtownie poderwał się z miejsca niemal przewracając krzesło, na którym jeszcze przed momentem siedział, na chwilę zabrakło mu tchu, ale szybko opanował się powracając do wcześniejszej pozycji. Szepnął w przestrzeń niemal bezgłośnie, tak że jedynie z ruchu jego warg można było wyczytać: „Kim Myungsoo”.
Brunet bez słowa zasiadł na barowym stołku delikatnie kładąc sobie gitarę na kolanach. Subtelnie przejechał palcami po strunach wydobywając z nich kilka cichych i perfekcyjnych dźwięków. Dookoła panowała niesamowita cisza, a w powietrzu zdało się czuć podniecenie, zniecierpliwienie
i wyczekiwanie tak mocno, iż zdawały się one namacalne i niemal bolesne. Myungsoo przybliżył usta
do mikrofonu i patrząc w wielkim skupieniu na swój instrument, jakby tylko on na całym świecie miał dla niego znaczenie rozpoczął wyczekiwany występ. Zaczął śpiewać delikatną balladową piosenkę,
której prawdopodobnie był autorem, gdyż Jang nigdy wcześniej nie miał przyjemności jej słyszeć. Jego głos był tak czysty i piękny, że anioł przymknął powieki delektując się każdym dźwiękiem płynącym
z ust niedawno poznanego młodzieńca.
- „Nie powinienem mówić tego na samym początku, ale… Nareszcie siedzę naprzeciwko Ciebie, mówiąc o rzeczach, które tylko nasza dwójka jest w stanie zrozumieć. I wreszcie jestem przygotowany żeby powiedzieć…” – Śpiewał Kim nie spuszczając wzroku ze strun swojej gitary, jakby każdy akord był na wagę złota. – „Nie mogę zapomnieć widoku twych ust wypowiadających moje imię po raz pierwszy. Twych błyszczących oczu, które spoglądały tylko i wyłącznie na mnie.” -  Dongwoo uchylił powieki spoglądając wprost na Myungsoo.  Jego pogrążona w głębokich emocjach twarz sprawiła, iż serce anioła zaczęło bić ze zdwojonym tępem. – „Czy pamiętasz nasze pierwsze niezręczne spotkanie?” – Kim uniósł twarz w kierunku publiczności. Blondyn miał wrażenie, że chłopak wyłapał jego spojrzenie w tłumie,
że pomimo kilkudziesięciu, a może i kilkusek par oczu skierowanych w jego stronę, chłopak dostrzega tylko te należące do niego. Nagle wszystko dookoła straciło na znaczeniu, Woo czuł jakby znajdowali się tu tylko oni dwaj, a młody artysta dedykował tę piosenkę właśnie jemu. Słowa ballady zdawały się być poświęcone Jang’owi, jakby to on stanowił inspirację do powstania tego utworu. – „Jesteś jedyną osobą, o której nigdy nie będę mógł zapomnieć… tylko Ty… W momentach, gdy staję się słaby, staram się odszukać Ciebie. Czy będziesz w stanie zrozumieć mnie bez zbędnych słów?” – Woo machinalnie skinął głową odpowiadając na pytanie postawione w piosence, jakby było zadane tylko i wyłącznie jemu.
L uśmiechnął się w zrozumieniu dając aniołowi znak, iż jego przekaz dotarł do odbiorcy. – „Nadejdą dobre i złe dni, ale jedyną osobą, o której myślę jesteś: Ty… Wyobrażałem sobie to już wcześniej:
Ty i ja, razem w odległej przyszłości.” – Blondyn nie wytrzymał elektryzującego napięcia powstałego pomiędzy nimi. Wstał od stolika i chwiejnym krokiem udał się w kierunku tylnego wyjścia. Poczuł ulgę dopiero gdy jego dłoń znalazła się na klamce otwierając drzwi z impetem. Odetchnął głęboko wciągając zimne powietrze głęboko do płuc jednocześnie delektując się chłodnym wiatrem omiatającym jego ciało
i rozwiewającym jego blond kosmyki. Jang objął się ramionami starając się z całych sił skupić swoje myśli i uspokoić rozszalałe w piersi serce.
Gdy wreszcie udało mu się opanować emocje i powrócić na ziemię jego oczy rozszerzyły się
w przerażeniu, a ciarki przeszły mu po plecach. -„Cholera jasna… Howon! Pieprzony Howon! Na śmierć zapomniałem, że miałem go pilnować!” – Kolejny raz tego dnia zawalił swoje zadanie z tego samego trywialnego powodu. Jednakże dalej istniała szansa na jego sukces. Wystarczyłoby tylko powrócić
do „Admiral’s arms” i odnaleźć obiekt… Jednak owa szansa uleciała równie szybko jak tylko pojawiła się w myślach obserwatora. Cichy szelest za jego plecami i trzask drzwi wzmożyły czujność nieśmiertelnego. Nawet nie odwracając się za siebie wiedział kto podążył za nim.   
- A więc mnie odnalazłeś… - Zauważył Myungsoo, opierając się plecami o murowaną ścianę.
          - „Uwierz mi nawet nie próbowałem.” – Wytknął jego umysł. – Ma się te zdolności
tropicielskie. – Zażartował wciąż wpatrując się w ciemną uliczkę przed swoją twarzą. Coś w tym dzieciaku było zupełnie nie tak, miał w sobie coś co fascynowało Dongwoo. Lecz ta sama nieodgadniona część jego osobowości sprawiała, że anioł czuł niepokój, a włosy jeżyły mu się na głowie. Mężczyzna nie mógł zrozumieć, co takiego tkwiło w tych czekoladowych tęczówkach, czego nie mógł pojąć. Nigdy wcześniej nawet żadnemu nieśmiertelnemu stworzeniu nie udało się go doprowadzić do takiego stanu w tak krótkim czasie, a co dopiero pospolitemu człowiekowi. Jakiś element tej układanki ewidentnie nie pasował do jednolitego przez miliony lat obrazu, Woo musiał tylko go odnaleźć, by na powrót złożyć swój świat i myśli w klarowną całość. Pozostawało tylko jedno pytanie… lecz najtrudniejsze do odgadnięcia: jak poznać ową tajemnicę nie zbliżając się do tego zagadkowego młodzieńca.







Fragment piosenki pochodzi z utworu: INFINITE - With... przetłumaczonego przeze mnie.
Do posłuchania tu:

sobota, 3 stycznia 2015

INFINITE - "Angels of Destiny" Prolog

Od autora: Początki są zawsze ciężkie, ale od czegoś zacząć trzeba... Dlatego przedstawiam wam pierwszy rozdział, a raczej wstęp do mojego opowiadania. Mam nadzieję, że się spodoba i zapewniam, że następne części będą odziane w więcej akcji. Zdaje sobie sprawę, że ostatnio w internecie można znaleźć miliony fanficów o podobnej tematyce, jednak z całych sił starałam się stworzyć coś innego, wyjątkowego i zaskakującego (będę ogromnie szczęśliwa jeśli mi się udało ;>).
Z góry przepraszam za wszelkie błędy i literówki. Również zachęcam do pozostawienia śladu po sobie i wyrażenia swojej opinii na temat przeczytanego tekstu. :)


"ANGELS OF DESTINY"

PROLOG
czas i miejsce akcji: LONDYN, ŚREDNIOWIECZE
Rodzaj: AU
Elementy: komedia, romans, angst, smut



          Słońce chylące się ku zachodowi zalało sklepienie niebieskie wszelakimi odcieniami czerwieni i pomarańczu. Niebo sprawiało wrażenie pokrytego żywym ogniem. Ludzie powolnie przechadzali się pomiędzy wąskimi uliczkami Londynu rozkoszując się widokiem płomiennej gwiazdy odbijającej się na wodnej tafli Tamizy. Mężczyzna o idealnych rysach twarzy, perfekcyjnie wyrzeźbionym ciele i czarnych włosach mieniących się fioletowymi przebłyskami przepychał się przez tłum uciekając w panice i co chwilę oglądając się za siebie. 
Przez takie zachowanie prawdopodobnie uznano by go za złodzieja, gdyby nie jego szlachecki ubiór. Gdy po wielu trudach udało mu się wbiec na most poczuł się nieco pewniej, strach powoli opuszczał jego ciało i umysł, a na miejsce tego uczucia wstępowała pewność siebie. 
Kilka metrów za sobą ujrzał blondyna wytrwale podążającego za nim. Uciekinier przyspieszył kroku i już po chwili zbiegł z mostu, by zniknąć w jednej z ciemnych uliczek, nieświadom, iż był to jego największy błąd.
Na końcu zaułka stał mężczyzna odziany w śnieżnobiały, elegancki strój. Wyglądał jak wykuty z marmuru, jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, jedynie usta otworzyły się, by nawiązać konwersację.
      - Lee Howon... Szukaliśmy cię. – Poinformował oschle, z wyczuwalną w głosie drwiną. Zbieg tylko zaśmiał się z całych sił starając się zachować spokój i nie zdradzić targających nim w danej chwili emocji. Nie był przekonany co go czeka, ale na 100% wiedział, że nie grozi mu śmierć. Był nieśmiertelny, aczkolwiek miał pewność, iż  czeka go kara.
      – Przyznam, że byłeś jednym z moich najlepszych ludzi. – Ponownie odezwała się tajemnicza postać. Howon poczuł czyjeś silne dłonie zaciskające się na jego ramionach. Nie miał żadnej, nawet minimalnej szansy na ucieczkę.
      – Nie mogłem uwierzyć w twoją zdradę, właściwie to dalej w nią nie wierzę. Masz dla mnie jakieś wyjaśnienia? – Zapytał mężczyzna wyczekująco wpatrując się w Lee, jednakże ten tylko przecząco pokręcił głową. – Wiesz co cię teraz czeka? – Wiedział doskonale, nikt nie musiał mu tego tłumaczyć. Zapadnie wyrok, a on będzie musiał ponieść konsekwencje swoich poprzednich decyzji i czynów. 
Odwrócił głowę w stronę blondyna, który trzymał go w żelaznym uścisku. W jego oczach dostrzegł współczucie i żal. Dongwoo tracił przyjaciela, którego kochał jak brata, lecz nie mógł sprzeciwić się wyrokowi zwierzchników.
      – Za zdradę zostajesz strącony z nieba i pozbawiony skrzydeł. – Mężczyzna odziany w biel wydał wyrok i wyciągając wielki miecz podszedł do Howon’a. Ostatni raz spojrzał mu prosto w twarz pokazując swą wyższość i jednym silnym ruchem rzucił go na kolana. Kopnięciem zmusił go do rozłożenia wcześniej skrywanych skrzydeł, po czym odciął je pozostawiając na jego plecach dwie wielkie rany układające się w literę V. Skrzydła rozbłysły białym światłem po czym rozsypały się w proch. Po wykonaniu wyroku mężczyźni oddalili się zostawiając trzęsącego się i zwijającego się z bólu Lee na bruku. Na końcu uliczki rozłożyli swoje ogromne, anielskie skrzydła, które rozdarły górną część ich odzienia tym samym odsłaniając umięśnione torsy aniołów.
     - Uważasz, że to była słuszna decyzja, Sunggyu? - Dongwoo odezwał się po raz pierwszy odkąd wyruszyli na poszukiwanie Howon’a. Na policzkach Gyu lśniły łzy, jednak stanął on krok przed swym kompanem, by ukryć przed nim ogrom bólu jaki właśnie w tym momencie rozrywał jego serce. 
      - Nie wchodź w moje kompetencje, Jang. – Powiedział najbardziej obojętnym tonem na jaki było go stać w tej sytuacji i obaj unieśli się do góry niknąc w przestworzach. Chwilę później Hoya usłyszał trzepot skrzydeł
i odgłos lądowania. Dźwięk kroków odbijał się echem po ciemnej uliczce, by nagle ucichnąć. 
    – Aleś się załatwił aniołku... – Powiedział mężczyzna, który w palcach obracał białe jak śnieg pióro pozostawione przez jednego z odlatujących wcześniej aniołów. Pochylił się nad Howone’m wpatrując się w niego swymi czarnymi jak węgiel oczyma i otaczając go skrzydłami tej samej barwy.
     – Niemal czuję się winny, że przez spotkania ze mną odebrano ci posadę w niebie. – Powiedział drwiąc z okaleczonego mężczyzny. Hoya przekręcił głowę i szepnął niemal niesłyszalnie: - Nam Woohyun... – Ból nie pozwolił mu dokończyć zdania, a z jego ust pociekła cienka stróżka 
krwi. Woohyun roześmiał się dźwięcznie ocierając purpurową wydzielinę z twarzy cierpiącego. 
     - Zabiorę cię stąd, nie mogę pozwolić, by ktokolwiek cię tu znalazł... Jeszcze wina spadłaby na mnie. – Po egoistycznym stwierdzeniu Nam wziął Lee w ramiona i uniósł się z nim ponad budynki tak, by oddalić się w bezpieczne miejsce jednocześnie unikając wzroku przechodniów.