Od autora: Początki są zawsze ciężkie, ale od czegoś zacząć trzeba... Dlatego przedstawiam wam pierwszy rozdział, a raczej wstęp do mojego opowiadania. Mam nadzieję, że się spodoba i zapewniam, że następne części będą odziane w więcej akcji. Zdaje sobie sprawę, że ostatnio w internecie można znaleźć miliony fanficów o podobnej tematyce, jednak z całych sił starałam się stworzyć coś innego, wyjątkowego i zaskakującego (będę ogromnie szczęśliwa jeśli mi się udało ;>).
Z góry przepraszam za wszelkie błędy i literówki. Również zachęcam do pozostawienia śladu po sobie i wyrażenia swojej opinii na temat przeczytanego tekstu. :)
Z góry przepraszam za wszelkie błędy i literówki. Również zachęcam do pozostawienia śladu po sobie i wyrażenia swojej opinii na temat przeczytanego tekstu. :)
"ANGELS OF DESTINY"
PROLOG
czas i miejsce akcji: LONDYN, ŚREDNIOWIECZE
Rodzaj: AU
Elementy: komedia, romans, angst, smut
Elementy: komedia, romans, angst, smut
Słońce chylące się ku zachodowi zalało sklepienie niebieskie wszelakimi odcieniami czerwieni i pomarańczu. Niebo sprawiało wrażenie pokrytego żywym ogniem. Ludzie powolnie przechadzali się pomiędzy wąskimi uliczkami Londynu rozkoszując się widokiem płomiennej gwiazdy odbijającej się na wodnej tafli Tamizy. Mężczyzna o idealnych rysach twarzy, perfekcyjnie wyrzeźbionym ciele i czarnych włosach mieniących się fioletowymi przebłyskami przepychał się przez tłum uciekając w panice i co chwilę oglądając się za siebie.
Przez takie zachowanie prawdopodobnie uznano by go za złodzieja, gdyby nie jego szlachecki ubiór. Gdy po wielu trudach udało mu się wbiec na most poczuł się nieco pewniej, strach powoli opuszczał jego ciało i umysł, a na miejsce tego uczucia wstępowała pewność siebie.
Kilka metrów za sobą ujrzał blondyna wytrwale podążającego za nim. Uciekinier przyspieszył kroku i już po chwili zbiegł z mostu, by zniknąć w jednej z ciemnych uliczek, nieświadom, iż był to jego największy błąd.
Na końcu zaułka stał mężczyzna odziany w śnieżnobiały, elegancki strój. Wyglądał jak wykuty z marmuru, jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, jedynie usta otworzyły się, by nawiązać konwersację.
Przez takie zachowanie prawdopodobnie uznano by go za złodzieja, gdyby nie jego szlachecki ubiór. Gdy po wielu trudach udało mu się wbiec na most poczuł się nieco pewniej, strach powoli opuszczał jego ciało i umysł, a na miejsce tego uczucia wstępowała pewność siebie.
Kilka metrów za sobą ujrzał blondyna wytrwale podążającego za nim. Uciekinier przyspieszył kroku i już po chwili zbiegł z mostu, by zniknąć w jednej z ciemnych uliczek, nieświadom, iż był to jego największy błąd.
Na końcu zaułka stał mężczyzna odziany w śnieżnobiały, elegancki strój. Wyglądał jak wykuty z marmuru, jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, jedynie usta otworzyły się, by nawiązać konwersację.
- Lee Howon... Szukaliśmy cię. – Poinformował oschle, z wyczuwalną w głosie drwiną. Zbieg tylko zaśmiał się z całych sił starając się zachować spokój i nie zdradzić targających nim w danej chwili emocji. Nie był przekonany co go czeka, ale na 100% wiedział, że nie grozi mu śmierć. Był nieśmiertelny, aczkolwiek miał pewność, iż czeka go kara.
– Przyznam, że byłeś jednym z moich najlepszych ludzi. – Ponownie odezwała się tajemnicza postać. Howon poczuł czyjeś silne dłonie zaciskające się na jego ramionach. Nie miał żadnej, nawet minimalnej szansy na ucieczkę.
– Nie mogłem uwierzyć w twoją zdradę, właściwie to dalej w nią nie wierzę. Masz dla mnie jakieś wyjaśnienia? – Zapytał mężczyzna wyczekująco wpatrując się w Lee, jednakże ten tylko przecząco pokręcił głową. – Wiesz co cię teraz czeka? – Wiedział doskonale, nikt nie musiał mu tego tłumaczyć. Zapadnie wyrok, a on będzie musiał ponieść konsekwencje swoich poprzednich decyzji i czynów. Odwrócił głowę w stronę blondyna, który trzymał go w żelaznym uścisku. W jego oczach dostrzegł współczucie i żal. Dongwoo tracił przyjaciela, którego kochał jak brata, lecz nie mógł sprzeciwić się wyrokowi zwierzchników.
– Za zdradę zostajesz strącony z nieba i pozbawiony skrzydeł. – Mężczyzna odziany w biel wydał wyrok i wyciągając wielki miecz podszedł do Howon’a. Ostatni raz spojrzał mu prosto w twarz pokazując swą wyższość i jednym silnym ruchem rzucił go na kolana. Kopnięciem zmusił go do rozłożenia wcześniej skrywanych skrzydeł, po czym odciął je pozostawiając na jego plecach dwie wielkie rany układające się w literę V. Skrzydła rozbłysły białym światłem po czym rozsypały się w proch. Po wykonaniu wyroku mężczyźni oddalili się zostawiając trzęsącego się i zwijającego się z bólu Lee na bruku. Na końcu uliczki rozłożyli swoje ogromne, anielskie skrzydła, które rozdarły górną część ich odzienia tym samym odsłaniając umięśnione torsy aniołów.
– Przyznam, że byłeś jednym z moich najlepszych ludzi. – Ponownie odezwała się tajemnicza postać. Howon poczuł czyjeś silne dłonie zaciskające się na jego ramionach. Nie miał żadnej, nawet minimalnej szansy na ucieczkę.
– Nie mogłem uwierzyć w twoją zdradę, właściwie to dalej w nią nie wierzę. Masz dla mnie jakieś wyjaśnienia? – Zapytał mężczyzna wyczekująco wpatrując się w Lee, jednakże ten tylko przecząco pokręcił głową. – Wiesz co cię teraz czeka? – Wiedział doskonale, nikt nie musiał mu tego tłumaczyć. Zapadnie wyrok, a on będzie musiał ponieść konsekwencje swoich poprzednich decyzji i czynów. Odwrócił głowę w stronę blondyna, który trzymał go w żelaznym uścisku. W jego oczach dostrzegł współczucie i żal. Dongwoo tracił przyjaciela, którego kochał jak brata, lecz nie mógł sprzeciwić się wyrokowi zwierzchników.
– Za zdradę zostajesz strącony z nieba i pozbawiony skrzydeł. – Mężczyzna odziany w biel wydał wyrok i wyciągając wielki miecz podszedł do Howon’a. Ostatni raz spojrzał mu prosto w twarz pokazując swą wyższość i jednym silnym ruchem rzucił go na kolana. Kopnięciem zmusił go do rozłożenia wcześniej skrywanych skrzydeł, po czym odciął je pozostawiając na jego plecach dwie wielkie rany układające się w literę V. Skrzydła rozbłysły białym światłem po czym rozsypały się w proch. Po wykonaniu wyroku mężczyźni oddalili się zostawiając trzęsącego się i zwijającego się z bólu Lee na bruku. Na końcu uliczki rozłożyli swoje ogromne, anielskie skrzydła, które rozdarły górną część ich odzienia tym samym odsłaniając umięśnione torsy aniołów.
- Uważasz, że to była słuszna decyzja, Sunggyu? - Dongwoo odezwał się po raz pierwszy odkąd wyruszyli na poszukiwanie Howon’a. Na policzkach Gyu lśniły łzy, jednak stanął on krok przed swym kompanem, by ukryć przed nim ogrom bólu jaki właśnie w tym momencie rozrywał jego serce.
- Nie wchodź w moje kompetencje, Jang. – Powiedział najbardziej obojętnym tonem na jaki było go stać w tej sytuacji i obaj unieśli się do góry niknąc w przestworzach. Chwilę później Hoya usłyszał trzepot skrzydeł
i odgłos lądowania. Dźwięk kroków odbijał się echem po ciemnej uliczce, by nagle ucichnąć.
i odgłos lądowania. Dźwięk kroków odbijał się echem po ciemnej uliczce, by nagle ucichnąć.
– Aleś się załatwił aniołku... – Powiedział mężczyzna, który w palcach obracał białe jak śnieg pióro pozostawione przez jednego z odlatujących wcześniej aniołów. Pochylił się nad Howone’m wpatrując się w niego swymi czarnymi jak węgiel oczyma i otaczając go skrzydłami tej samej barwy.
– Niemal czuję się winny, że przez spotkania ze mną odebrano ci posadę w niebie. – Powiedział drwiąc z okaleczonego mężczyzny. Hoya przekręcił głowę i szepnął niemal niesłyszalnie: - Nam Woohyun... – Ból nie pozwolił mu dokończyć zdania, a z jego ust pociekła cienka stróżka krwi. Woohyun roześmiał się dźwięcznie ocierając purpurową wydzielinę z twarzy cierpiącego.
- Zabiorę cię stąd, nie mogę pozwolić, by ktokolwiek cię tu znalazł... Jeszcze wina spadłaby na mnie. – Po egoistycznym stwierdzeniu Nam wziął Lee w ramiona i uniósł się z nim ponad budynki tak, by oddalić się w bezpieczne miejsce jednocześnie unikając wzroku przechodniów.
– Niemal czuję się winny, że przez spotkania ze mną odebrano ci posadę w niebie. – Powiedział drwiąc z okaleczonego mężczyzny. Hoya przekręcił głowę i szepnął niemal niesłyszalnie: - Nam Woohyun... – Ból nie pozwolił mu dokończyć zdania, a z jego ust pociekła cienka stróżka krwi. Woohyun roześmiał się dźwięcznie ocierając purpurową wydzielinę z twarzy cierpiącego.
- Zabiorę cię stąd, nie mogę pozwolić, by ktokolwiek cię tu znalazł... Jeszcze wina spadłaby na mnie. – Po egoistycznym stwierdzeniu Nam wziął Lee w ramiona i uniósł się z nim ponad budynki tak, by oddalić się w bezpieczne miejsce jednocześnie unikając wzroku przechodniów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz