sobota, 11 kwietnia 2015

INFINITE - "Angels of destiny" 3. I wan't both heaven and hell only to be with you.

Boli mnie mój brak czasu na cokolwiek... Ale wreszcie zebrałam się w sobie i znalazłam chwilę, by zatroszczyć się o swoje opowiadanie. Mam nadzieję, że odcinek się spodoba i nie był on stratą czasu. Z góry przepraszam za błędy, ale jest noc, a ja powinnam dawno spać bo rano trzeba wstać i iść do pracy... 

"ANGELS OF DESTINY"

3. " I WAN'T BOTH HEAVEN AND HELL ONLY TO BE WITH YOU."
Czas i miejsce akcji: SEUL - KOREA, CZASY WSPÓŁCZESNE

Chłodne powietrze dryfowało pomiędzy dwojgiem mężczyzn stojących w ciemnej, obskurnej uliczce
na tyłach clubu „Admiral’s arms”. Dongwoo uparcie wpatrywał się w czerń rozciągającą się przed jego oczami jakby właśnie w niej miał odnaleźć jakąkolwiek odpowiedź na dręczące go pytania. Gdyby nie powolne rytmiczne uderzenia serca młodszego i jego cichy, ciężki oddech słyszalny za plecami anioła, ten kompletnie zapomniałby o jego obecności pogrążony we własnych myślach. Myungsoo tkwił w bezruchu oparty o zimną, kamienną ścianę klubu, bezdźwięcznie obserwując sylwetkę stojącej przed nim postaci. W jego głowie malował się obraz dwójki młodzieńców rozmawiających, zdradzających sobie największe sekrety i dzielących się swoimi smutkami czy trwogami. Wyobrażał sobie jak nawiązuje konwersację z Dongwoo, a ten rozentuzjazmowany podejmuje temat, lecz jego wargi były zbyt spierzchnięte, a rozedrgane myśli krążące bez celu w głowie zbyt rozmyte, by ułożyć się
w całość na tyle ostrą czy spójną, by wydobyć z nich jakiekolwiek znaczące zdanie. Mimo wszystko chciał zostać tu z nim, z nieznajomym, dzięki któremu po raz pierwszy od wielu lat poczuł się bezpiecznie, jego obecność sprawiała, że Myungsoo odzyskiwał spokój i na krótką, złudną chwilę mógł zapomnieć o trudach i ciężarze własnego życia.
Nie miał pojęcia czemu, ale od pierwszej chwili, gdy tylko spojrzał w oczy tamtego mężczyzny wiedział, że chce pozostać jak najbliżej niego, jak najdłużej. Widział w nim coś niezwykłego i wiedział doskonale, że starszy dostrzegł to samo w nim. Byli tak odmienni od siebie, a jednocześnie tak bliscy sobie nawzajem.
Po długiej chwili Kim zebrał w sobie odwagę, przełknął głośno ślinę starając się odrobinę nawilżyć swoje zaciśnięte gardło, dłonią przejechał po chropowatej strukturze cegieł, wyczuwając pod palcami ich niedoskonałą, pokarbowaną i strawioną przez upływ  czasu fakturę, by finalnie oprzeć o nie rękę i odepchnąć się od ściany stając na równe nogi
i prostując swoją dotychczas opartą o mur, od którego zależało jego utrzymanie równowagi sylwetkę. Zamiarem L było zbliżenie się do Dongwoo, podjęcie jakiejś inicjatywy i przerwanie tej dłużącej się w nieskończoność bezczynności. Syknął głośno, gdy wystający odłamek obłupanej cegły głęboko rozciął skórę jego delikatnej dłoni,
a cieniutka, szkarłatna stróżka krwi skapnęła z jego palca na brudną, brukowaną uliczkę. Woo do tej pory pogrążony w spokojnym rytmie bębnów dudniących w piersi młodszego mężczyzny odwrócił się zaalarmowany przez nagłą zmianę tętna chłopaka. Zamiast na nic nieznaczącej, bezosobowej czerni skupił się teraz na ranie powstałej na palcu Soo, by po chwili podążyć wzrokiem za czerwoną kroplą krwi, która powolnie spłynęła po dłoni L, by niemal z szybkością światła przedrzeć powietrze, a finalnie rozprysnąć się na ohydnym, zakurzonym chodniku pozostawiając w uszach Dongwoo niemy, głuchy trzask i zaznaczając jeszcze mocniej w jego myślach pojęcie o tym jak ulotne
i znikome są niemal wszystkie chwile w jego długim, niekończącym się anielskim życiu. Coś tak małego
i nieznaczącego jak kropla cudzej krwi przypomniała Jang’owi jak jeszcze zaledwie kilka lat temu marzył o zmianie, pragnął stać się śmiertelnikiem, zestarzeć się u boku kogoś kogo kocha, ściskać jego dłoń i dzielić z nim wszystkie chwile: te dobre, jak i te złe. To wszystko powróciło, rodząc w jego sercu tę samą tak dobrze mu znaną tęsknotę, a to wszystko za sprawą jakiegoś przypadkowego chłopaka, który przez swoją głupotę roztrzaskał mu samochód… Anioł miał ochotę śmiać się z irracjonalności całej tej sytuacji, lecz cichy, nieśmiały głoś Myungsoo wyrwał go z zamyślenia.
- Straszna niezdara ze mnie… - Zakomunikował wycierając spód dłoni o materiał jeansowych spodni. Podniósł ją do góry obracając delikatnie i prostując palce, a nikła smuga światła z na wpół działającej latarni znajdującej się nieopodal lekko oświetliła nieskazitelną, delikatną, jasną skórę Myungsoo. Anioł przetarł oczy
nie spuszczają wzroku z miejsca, w którym jeszcze moment wcześniej znajdowała się rana, po której teraz nie został nawet najmniejszy ślad. Bo przecież była tam, musiała być… Widział krew, widział miejsce gdzie rozchodziła się nacięta skóra odsłaniając czerwień powstałej rany, więc… Co się z nią stało? – „ A może nie widziałem absolutnie nic? Wydawało mi się zupełnie jak wcześniej w klubie kiedy L śpiewał i grał, a ja myślałem, że na mnie patrzy, wmawiałem sobie, że jego słowa skierowane są wyłącznie do mnie, a tymczasem to była zwykła piosenka napisana tak, by podobała się innym, by młodzież mogła się z nią utożsamić.”
Dongwoo potrząsnął głową chcąc pozbyć się dziwnych obrazów, które zaczęły kłębić się w jego głowie. Przetarł oczy prosząc samego siebie w duchu, by rana znów pojawiła się na dłoni chłopaka, wszystko na próżno…
W kilku wyciągniętych, raptownych krokach zbliżył się do Myungsoo szybko chwytając go za nadgarstek, który przyciągnął jak najbliżej swojej twarzy.
- Ała… - Cicho szepnął Soo przymykając oczy i starając się odciągnąć swoją dłoń od podejrzliwego, badawczego spojrzenia anioła, jednocześnie usiłując wyrwać ją z żelaznego uścisku dłoni, która boleśnie zakleszczyła się dookoła jego ręki.
- Przed chwilą… - Podjął Dongwoo, lecz wycofał się nie wiedząc, co tak naprawdę zamierzał powiedzieć. Palcami drugiej ręki przejechał po nietkniętej mlecznobiałej skórze, która sekundy temu była oszpecona przez rozcięcie na swej niemal idealnej fakturze. L przymknął oczy rozkoszując się dotykiem starszego. Czuł się onieśmielony urokiem Dongwoo, a jednocześnie odrobinę zaniepokojony jego raptownym zachowaniem.
Woo odetchnął głęboko, wydając z siebie cichy jęk rezygnacji, już subtelniej i delikatniej objął ramiona Myungsoo,
a ten znów poczuł ten sam spokój, który towarzyszył mu od kiedy znalazł się w pobliżu tajemniczego nieznajomego, który teraz stał naprzeciwko obejmując go i z fascynacją wpatrując się w jego twarz. – Powiedz mi… Jaką to tajemnicę skrywasz, Cherubinie. – Nakazał jednocześnie prosząc Dongwoo. Zbliżył swą twarz tak blisko twarzy L, że gdyby ten choćby drgnął to otarliby się o siebie nosami.
- To samo chciałbym usłyszeć od Ciebie. – Powiedział tak cicho, że nawet w sali po brzegi wypełnionej ludźmi jedynie Jang mógłby go usłyszeć. Policzki Kim’a przybrały odcień purpury, a on sam spuścił wzrok na czubki własnych butów, by tylko uniknąć kontaktu wzrokowego z Dongwoo.
- Uwierz mi, im mniej o mnie wiesz tym lepiej dla Ciebie. – Odpowiedział anioł przechodząc za plecy młodszego i zajmując jego wcześniejsze miejsce przy ścianie. L odwrócił się powolnie w stronę starszego mężczyzny, zastanawiając się jak ubrać swoje myśli i uczucia w słowa, które będą w stanie choćby w małym ułamku oddać rozszalałe szarpiące go na wszystkie strony emocje.
- Wyglądasz zupełnie inaczej, niż wtedy gdy Cię poznałem. – Szepnął postępując kilka kroków w kierunku anioła. „ Poznałem to bardzo dużo powiedziane…” – Pomyślał Dongwoo, lecz zostawił tę kąśliwą uwagę tylko dla siebie. – Ile właściwie masz lat? – Zapytał Soo, unosząc brew jednocześnie starając się oszacować wiek mężczyzny na własną rękę.
- Tysiąc pięćset sto dziewięćset. – Burknął w odpowiedzi pod nosem, lecz Myungsoo wyraźnie nie dosłyszał bo wychylił się do przodu w niemej prośbie o powtórkę słów jakie wypłynęły z ust jego rozmówcy, jakby starał się wychwycić głoś Dong’a niknący w ciasnej uliczce owładniętej czernią.
- Słucham? – Dopytał po chwili bezdźwięcznego wpatrywania się w znieruchomiałą postać przypominającą posąg dopiero co wykuty przez wprawne ręce i dłuto Michała Anioła, czy Donatella.
- 21. – Jang udzielił, krótkiej odpowiedzi jednak ubrał ją w najuprzejmiejszy ton na jaki tylko było go stać. Sam nawet nie wiedział ile ma lat i jak powinien je liczyć. Nie pamiętał swego początku, mimo iż wiele razy uparcie starał się sobie przypomnieć. Tysiące? Dziesiątki tysięcy? Może Miliony? Czy ktokolwiek znał odpowiedź na to pytanie? Dekady mijały, przemijały wieki i lata, świat się zmieniał, a ludzie umierali, jedynie oni nigdy się nie zmieniali, nieśmiertelni przemykający przez świat nie pozostawiając po sobie żadnego namacalnego dowodu swojego istnienia,  nieznacznie zmieniał się tylko ich wygląd, ubrania, w które się ubierali i fryzury w jakie czesali swoje włosy. – A ty… 19? – Zapytał jednocześnie sam dając sobie odpowiedź. Myungsoo pokiwał głową chwiejnym, ostrożnym krokiem podchodząc jeszcze bliżej anioła. Po przestąpieniu kilku niepewnych kroków jego stopa zahaczyła o pękniętą płytkę w starym, nierównym chodniku. L zawirował w powietrzu dookoła własnej osi niczym rasowa baletnica, by po chwili rozpaczliwego wymachiwania rękami runąć do przodu niczym gałąź oderwana od drzewa przez mocne uderzenie pioruna. Myungsoo spadał w przód przygotowany na potężny ból spowodowany niechcianym spotkaniem swojego delikatnego ciała z brudnym i twardym brukiem. Zamknął oczy, lecz zamiast obezwładniającego bólu na jaki był przygotowany poczuł ciepło i czułość ratujących go z opresji ramion Dongwoo. Kim uniósł głowę w kierunku anioła, by spojrzeć mu w twarz, dostrzegł w jego oczach trwogę mieszającą się z zakłopotaniem wywołanym nagłą bliskością ich ciał, jednak mimo, iż Myungsoo był już bezpieczny i twardo stał na ziemi to Jang nie rozluźnił uścisku, a wrecz przeciwnie młodszy mężczyzna miał wrażenie, że ręce jego towarzysza coraz szczelniej oplatają jego ramiona i talię.
- Chciałbym tylko… - Szepnął anioł wprost do ucha Soo, lecz zamilkł na chwilę widząc odruchowo przymknięte powieki młodszego i jego zaróżowione policzki. Myungsoo pragnął, by starszy chciał tego samego, co on: pragnął poznać zapach jego oddechu, smak jego pocałunku, dotyk jego warg, jednak Jang tkwił w bezruchu rozczarowując pragnienia i marzenia młodzieńca. W głowie Kim’a narodziła się myśl, że ta okazja już więcej się nie powtórzy, że ten moment jest jeden jedyny w swoim rodzaju i szansa, by zbliżyć się do Dongwoo może już nigdy więcej nie być mu dana. Po raz kolejny tego wieczoru zebrał w sobie całą odwagę na jaką było go stać w danej sytuacji i ujął twarz Dongwoo w swe dłonie zmuszając go do pocałunku. Ku wielkiemu zaskoczeniu młodszego anioł bardzo delikatnie i subtelnie, ale z wielkim entuzjazmem i czułością odwzajemnił pocałunek. Wszelkie doznania związane z owym momentem jakie rysowały się wcześniej w wyobrażeniach Myungsoo okazały się niczym w porównaniu z elektryzującą falą uczuć jakie towarzyszyły tym realnym jakie pociągnęły za sobą miękkie i rozgrzane wargi mozolnie pieszczące usta L. Ta błoga chwila zakończyła się zbyt nagle i szybko identycznie jak się rozpoczęła. Głośny trzask otworzonych z impetem drzwi oderwał mężczyzn od siebie sprawiając, że Dongwoo odskoczył na odległość wyciągniętej ręki od młodszego, który nie był w stanie poruszyć się choćby o milimetr, a jedynie spuścił głowę chowając palące rumieńce na policzkach, oraz nabrzmiałe, zaczerwienione usta pod czarną zasłoną powstałą z jego włosów. Zza framugi klubowego wyjścia wyłonił się mężczyzna o kruczoczarnych włosach, oczach tego samego koloru i twarzy przyozdobionej ironicznym uśmiechem.
- Myungsoo, moja gwiazdo! – Wykrzyknął kierując się w stronę młodszego z szeroko rozpiętymi ramionami sugerującymi, iż chciał go mocno i z wielką pasją uścisnąć. Kim w dalszym ciągu nie drgnął, a po tym jak owy nieproszony przybysz przycisnął go do siebie i ucałował go w policzek odwrócił twarz w stronę anioła mówiąc:
- To mój szef… - Nie dane mu było skończyć zdania, gdyż mężczyzna brutalnie wszedł mu w słowo.
- Jesteś nam potrzebny, publika czeka na swojego ulubieńca. – Pchnął Myungsoo w kierunku szeroko otwartych drzwi jednocześnie gestem ręki nakazując mu wejść do środka. L ostatni raz tęsknym spojrzeniem zerknął w stronę Dongwoo jakby prosił go, by ten w jakikolwiek sposób zatrzymał go nie pozwalając mu zniknąć w otchłani klubu, gdy nie zauważył żadnej nawet minimalnej reakcji anioła zrezygnowany zatopił się w fali roztańczonych ciał, by przedrzeć się przez nie na zaplecze. Po tym jak mężczyźni zostali sami w zakurzonej uliczce, właściciel „Admiral Arms” podjął rozmowę.
- Kopę lat, mój drogi aniele. - Roześmiał się szyderczo, a dźwięk ten rozległ się echem w głowie Jang’a kalecząc jego uszy ostrymi szpilami. – Dawno się nie widzieliśmy… - Powiedział przyjmując pozę myśliciela i udając, że liczy ile to lat upłynąło od ich ostatniego spotkania.
- Nam Woohyun, mogłem się tego spodziewać. – Odpowiedział Dongwoo uśmiechając się pod nosem.
- Widzę, że poznałeś mój nieoszlifowany diament. – Powiedział jadowicie, a jego głos bardziej przypominał syk węża, niż ludzkie słowa. – Wciąż nie jest doskonały, ale pracuje nad nim zupełnie jak nad Howone’m i przyznam nieskromnie, że bardzo dobrze mi idzie. – Kontynuował badając reakcję anioła dociekliwym spojrzeniem. – Bo to chyba w jego sprawie tu przybyłeś chyba, że się mylę, a wtedy będę rad jeśli wyprowadzisz mnie z błędu, mój przyjacielu. – Dongwoo postanowił pozostać oszczędny w słowach, więc jedynie pokręcił głową na znak, że Woohyun wcale się nie pomylił. – Tak też myślałem… Tak na marginesie, powiedz mi czy to nie piękne, że zawsze nasze drogi się krzyżują, zupełnie jakby nasza egzystencja zależała od siebie nawzajem… Anioły i demony żyjące wśród ludzi niczym eteryczni bracia. – Po raz kolejny uraczył Jang’a doznaniami łączącymi się z jego donośnym sarkastycznym śmiechem.
- Pora na mnie, moja rola tutaj już się zakończyła. – Szepnął odwracając się plecami do Nam’a, który udając ciepły i przyjacielski gest pomachał mu na do widzenia.
- A! Nie tykaj tego, co moje bo gorzko pożałujesz, aniołku. - Na odchodne rzucił tylko w kierunku blondyna wysyłając mu pocałunek w powietrzu, po czym podążył śladami Myungsoo znikając za zamkniętymi drzwiami klubu.
W myślach Dongwoo kołatało się miliony negatywnych uczuć: złość, niepewność, rozżalenie, zdziwienie, zawód, ból i… zdrada. W jednej krótkiej chwili utracił szansę na zmiany w swoim życiu jakie niosło ze sobą poznanie Myungsoo, a także nadzieję na odzyskanie utraconego wieki temu przyjaciela, który mimo upływu setek lat nie stracił na wartości w sercu anioła. Zrezygnowany powolnie rozpiął swoje śnieżnobiałe anielskie skrzydła i z lekkością motyla uniósł się do góry przymykając powieki i oddając się błogości wiatru smagającego jego ciało chłodnymi powietrznymi jęzorami. Po krótkim, lecz orzeźwiającym locie stanął przed wielką złotą bramą, za którą znajdował się gigantyczny barokowy zamek ozdobiony ornamentami ze złota i srebra. Ten przepiękny, niesamowity i niecodzienny widok prawdopodobnie odebrałby mu mowę, gdyby nie fakt, że powracał do tego miejsca niemalże każdego wieczoru, to był jego prawdziwy dom, jedyne miejsce, które znał tak naprawdę i które pozostawało niezmienne zupełnie jak oni – dom wszystkich aniołów i główne miejsce ich pracy. Prawdziwe niebo, to samo, które pospolici ludzie wyobrażali sobie jako zbiorowisko chmurek i obłoków pośród, których leżeli i przemykali aniołowie i małe nagie cherubiny, jednakże jego prawdziwe oblicze było tak ogromnie odmienne od tego, co śmiertelnicy znali z opowiadań i podań kościoła. Anioł położył dłoń na złotej klamce po czym zdjął z szyi medalion z symbolem nieskończoności ze skrzydłami, przyłożył go w miejsce gdzie powinien znajdować się otwór na klucz, a dotąd zamknięta brama otworzyła się z cichym zgrzytem zapraszając przybysza do wnętrza królestwa, którego strzegła. Dongwoo ruszył do przodu rozglądając się dookoła, nie chciał bowiem nikogo spotkać, by uniknąć niezręcznych pytań i opowiadania o tym, co wydarzyło się na ziemi, mimo iż zdanie raportu było nieuniknione chciał najpierw wszystko dokładnie przemyśleć, tak aby wyznać przełożonemu jedynie to, co stanowiło absolutnie konieczne minimum. Nim zdążył się obejrzeć kroczył już szerokim, białym korytarzem o podłodze wyłożonej jasnym marmurem. Zaledwie sekundy dzieliły go od zaznania spokoju i samotności w swoim małym lecz prywatnym i przytulnym pokoju, niestety w oddali usłyszał podniesione głosy, prawdopodobnie jakąś kłótnie, a ciekawość, by dowiedzieć się kto i o co się sprzecza za rogiem skutecznie uniemożliwiła realizację wcześniejszego planu, jakim było zatopienie się w odmętach pościeli i oddalenie się do mrocznej krainy władanej przez Morfeusza. Jang powolnie i ostrożnie zbliżał się do źródła dźwięków tak, by jak najdłużej pozostać niezauważonym, wcześniej rozmyte w eterze słowa powoli nabierały wyrazu i ostrości, a anioł mógł z bezpiecznej odległości przysłuchać się rozmowie.
- On jest skończony… Kiedy ty i Jang wreszcie to pojmiecie? – Padło jadowite pytanie, na które jedyną odpowiedzią rozmówcy było pełne złości prychnięcie. – Postępujcie tak dalej, a podzielicie jego los. Mam wielką nadzieję, że będę tym, któremu będzie dane obserwować wasz upadek, a kto wie… może własnoręcznie odrąbie wam skrzydełka. – Dongwoo usłyszał dobrze mu znany znienawidzony śmiech jednego ze swych pobratymców
– Lee Sungjong’a.
- Będziesz jedynym z naszej grupy, który zostanie strącony w odmęty samych piekieł, a jestem ciekaw jak wtedy dasz sobie radę? Jeśli on nie będzie już osłaniał twoich pleców w zamian za informacje i plotki jakie mu dostarczasz. – Dopiero teraz drugi mężczyzna postanowił odgryźć się swojemu rozmówcy za pełne jadu i nienawiści słowa jakie padły z jego ust, jednak stwierdził, że wymiana zdań z pupilkiem najwyższego anioła do niczego go nie doprowadzi, a może mu jedynie zaszkodzić, dlatego też odwrócił się na pięcie i postanowił odejść. Jang zdecydowanie spóźnił się i nie zdołał usłyszeć całej kłótni, ale miał świadomość w czym rzecz: mężczyźni sprzeczali się o Hoyę i jego zdradę, albowiem nie wszyscy w dalszym ciągu mogli uwierzyć, że ktoś pokroju Lee Howon’a byłby zdolny do upadku na tak niski szczebel. Dongwoo stał niczym oniemiały analizując słowa aniołów i zastanawiając się jaki mógł być początek tej wymiany zdań, gdy niespodziewanie wpadł na niego jeden z wcześniej podsłuchiwanych przez niego mężczyzn. Rozzłoszczony anioł odsunął się od Woo na odległość ręki po czym odetchnął głęboko.
- Dobrze cię widzieć, szukałem cię przez cały dzień. – Oznajmił chłopak po czym uścisnął swojego przyjaciela.
- W jakim celu? – Zapytał Dong odwzajemniając czuły gest.
- Bo się martwiłem o ciebie, kretynie. – Anioł delikatnie uderzył Jang'a w ramie robiąc przy tym smutną minę. - Strasznie się tu zagmatwało ostatnio… Wiedziałbyś gdybyś tyle czasu nie przebywał na ziemi. – Wytknął mu z wyrzutem celując w niego palcem.
- Sungyeol, wybacz mi moją niewdzięczność, ale ja tylko spełniam swoje obowiązki. – Odpowiedział Dongwoo usprawiedliwiając się. Yeol zrobił smutną minę, po czym spuścił wzrok na marmurową podłogę.
- Jak on sobie radzi? – Zapytał z głosem przepełnionym trwogą. Mimo iż nie padło żadne imię oboje doskonale wiedzieli, kogo Lee ma na myśli. Dongwoo tylko wzruszył ramionami nie chcąc powiedzieć nic,
co zmartwi jego najbliższego przyjaciela. – Ty w to nie wierzysz… - Bardziej oznajmił niż zapytał jakby to było dla niego absolutnie pewne. – Prawda? On nas nie zdradził. Musi być jakieś wytłumaczenie, a my je odnajdziemy. Powiedz, że mam rację. Proszę cię powiedz, że mam rację. – Woo w odpowiedzi jedynie pokiwał głową, gdyż każde zdanie, które przychodziło mu do głowy wydawało się nieodpowiednie w danej sytuacji. Po chwili milczenia, postanowił jednak przerwać niezręczną, obezwładniającą ich ciszę.
-Odzyskamy go… Jeszcze nie wiem jak, ale odzyskamy go. – Powiedział pocieszająco ściskając ramię Sunga.
- Mam nowe informacje. – Oznajmił młodszy anioł uśmiechając się. Napotkał badawcze, zaciekawione i pytające spojrzenie Jang’a, więc szybko zaczął wyjaśnienia. – W ramach kary miałem czyścić archiwum i zupełnie przypadkiem odnalazłem wszystkie podania i raporty dotyczące Howon’a. – Wzruszył ramionami jakby to była dla niego drobnostka i kontynuował wypowiedz, a przepełniony dumą uśmiech nie schodził mu z twarzy. – Wiesz, że większość donosów o jego niestosownym zachowaniu pochodzi od Lee Sungjong’a? – Wyznał ze złością jednocześnie zaciskając pięści.
- To było do przewidzenia… - Dodał Dongwoo, jakby zupełnie nie zrobiło to na nim wrażenia.
- Musisz do mnie przyjść… Wszystko ci pokażę i sam ocenisz, czy w tych bredniach może być choć ziarno prawdy. – Powiedział podekscytowany Lee. – A tymczasem czeka na mnie jeszcze 5 półek w archiwum, które muszę uprzątnąć do jutra… - Powiedział na odchodne po czym pomachał przyjacielowi na pożegnanie. Jang jedynie pokiwał głową z aprobatą i zrozumieniem, nie chciał go martwić i mówić o tym, że Hoya w rzeczywistości ma jakieś układy z wysłannikami ciemnych mocy, nie czuł potrzeby martwienia swojego kompana dopóki sam nie przekona się co jest grane pomiędzy Howon’em, a Woohyun’em. Moment później kroki Sungyeol’a powoli ucichły za plecami Jang’a, a on po raz kolejny tego dnia pozostał sam z ogarniającymi go sprzecznymi uczuciami i trapiącymi, natrętnymi myślami.