Boli mnie mój brak czasu na cokolwiek... Ale wreszcie zebrałam się w sobie i znalazłam chwilę, by zatroszczyć się o swoje opowiadanie. Mam nadzieję, że odcinek się spodoba i nie był on stratą czasu. Z góry przepraszam za błędy, ale jest noc, a ja powinnam dawno spać bo rano trzeba wstać i iść do pracy...
"ANGELS OF DESTINY"
3. " I WAN'T BOTH HEAVEN AND HELL ONLY TO BE WITH YOU."
Czas i miejsce akcji: SEUL - KOREA, CZASY WSPÓŁCZESNE
Chłodne powietrze
dryfowało pomiędzy dwojgiem mężczyzn stojących w ciemnej, obskurnej uliczce
na tyłach clubu „Admiral’s arms”. Dongwoo uparcie wpatrywał się w czerń rozciągającą się przed jego oczami jakby właśnie w niej miał odnaleźć jakąkolwiek odpowiedź na dręczące go pytania. Gdyby nie powolne rytmiczne uderzenia serca młodszego i jego cichy, ciężki oddech słyszalny za plecami anioła, ten kompletnie zapomniałby o jego obecności pogrążony we własnych myślach. Myungsoo tkwił w bezruchu oparty o zimną, kamienną ścianę klubu, bezdźwięcznie obserwując sylwetkę stojącej przed nim postaci. W jego głowie malował się obraz dwójki młodzieńców rozmawiających, zdradzających sobie największe sekrety i dzielących się swoimi smutkami czy trwogami. Wyobrażał sobie jak nawiązuje konwersację z Dongwoo, a ten rozentuzjazmowany podejmuje temat, lecz jego wargi były zbyt spierzchnięte, a rozedrgane myśli krążące bez celu w głowie zbyt rozmyte, by ułożyć się
w całość na tyle ostrą czy spójną, by wydobyć z nich jakiekolwiek znaczące zdanie. Mimo wszystko chciał zostać tu z nim, z nieznajomym, dzięki któremu po raz pierwszy od wielu lat poczuł się bezpiecznie, jego obecność sprawiała, że Myungsoo odzyskiwał spokój i na krótką, złudną chwilę mógł zapomnieć o trudach i ciężarze własnego życia.
Nie miał pojęcia czemu, ale od pierwszej chwili, gdy tylko spojrzał w oczy tamtego mężczyzny wiedział, że chce pozostać jak najbliżej niego, jak najdłużej. Widział w nim coś niezwykłego i wiedział doskonale, że starszy dostrzegł to samo w nim. Byli tak odmienni od siebie, a jednocześnie tak bliscy sobie nawzajem.
na tyłach clubu „Admiral’s arms”. Dongwoo uparcie wpatrywał się w czerń rozciągającą się przed jego oczami jakby właśnie w niej miał odnaleźć jakąkolwiek odpowiedź na dręczące go pytania. Gdyby nie powolne rytmiczne uderzenia serca młodszego i jego cichy, ciężki oddech słyszalny za plecami anioła, ten kompletnie zapomniałby o jego obecności pogrążony we własnych myślach. Myungsoo tkwił w bezruchu oparty o zimną, kamienną ścianę klubu, bezdźwięcznie obserwując sylwetkę stojącej przed nim postaci. W jego głowie malował się obraz dwójki młodzieńców rozmawiających, zdradzających sobie największe sekrety i dzielących się swoimi smutkami czy trwogami. Wyobrażał sobie jak nawiązuje konwersację z Dongwoo, a ten rozentuzjazmowany podejmuje temat, lecz jego wargi były zbyt spierzchnięte, a rozedrgane myśli krążące bez celu w głowie zbyt rozmyte, by ułożyć się
w całość na tyle ostrą czy spójną, by wydobyć z nich jakiekolwiek znaczące zdanie. Mimo wszystko chciał zostać tu z nim, z nieznajomym, dzięki któremu po raz pierwszy od wielu lat poczuł się bezpiecznie, jego obecność sprawiała, że Myungsoo odzyskiwał spokój i na krótką, złudną chwilę mógł zapomnieć o trudach i ciężarze własnego życia.
Nie miał pojęcia czemu, ale od pierwszej chwili, gdy tylko spojrzał w oczy tamtego mężczyzny wiedział, że chce pozostać jak najbliżej niego, jak najdłużej. Widział w nim coś niezwykłego i wiedział doskonale, że starszy dostrzegł to samo w nim. Byli tak odmienni od siebie, a jednocześnie tak bliscy sobie nawzajem.
Po długiej chwili Kim
zebrał w sobie odwagę, przełknął głośno ślinę starając się odrobinę nawilżyć
swoje zaciśnięte gardło, dłonią przejechał po chropowatej strukturze cegieł,
wyczuwając pod palcami ich niedoskonałą, pokarbowaną i strawioną przez
upływ czasu fakturę, by finalnie oprzeć
o nie rękę i odepchnąć się od ściany stając na równe nogi
i prostując swoją dotychczas opartą o mur, od którego zależało jego utrzymanie równowagi sylwetkę. Zamiarem L było zbliżenie się do Dongwoo, podjęcie jakiejś inicjatywy i przerwanie tej dłużącej się w nieskończoność bezczynności. Syknął głośno, gdy wystający odłamek obłupanej cegły głęboko rozciął skórę jego delikatnej dłoni,
a cieniutka, szkarłatna stróżka krwi skapnęła z jego palca na brudną, brukowaną uliczkę. Woo do tej pory pogrążony w spokojnym rytmie bębnów dudniących w piersi młodszego mężczyzny odwrócił się zaalarmowany przez nagłą zmianę tętna chłopaka. Zamiast na nic nieznaczącej, bezosobowej czerni skupił się teraz na ranie powstałej na palcu Soo, by po chwili podążyć wzrokiem za czerwoną kroplą krwi, która powolnie spłynęła po dłoni L, by niemal z szybkością światła przedrzeć powietrze, a finalnie rozprysnąć się na ohydnym, zakurzonym chodniku pozostawiając w uszach Dongwoo niemy, głuchy trzask i zaznaczając jeszcze mocniej w jego myślach pojęcie o tym jak ulotne
i znikome są niemal wszystkie chwile w jego długim, niekończącym się anielskim życiu. Coś tak małego
i nieznaczącego jak kropla cudzej krwi przypomniała Jang’owi jak jeszcze zaledwie kilka lat temu marzył o zmianie, pragnął stać się śmiertelnikiem, zestarzeć się u boku kogoś kogo kocha, ściskać jego dłoń i dzielić z nim wszystkie chwile: te dobre, jak i te złe. To wszystko powróciło, rodząc w jego sercu tę samą tak dobrze mu znaną tęsknotę, a to wszystko za sprawą jakiegoś przypadkowego chłopaka, który przez swoją głupotę roztrzaskał mu samochód… Anioł miał ochotę śmiać się z irracjonalności całej tej sytuacji, lecz cichy, nieśmiały głoś Myungsoo wyrwał go z zamyślenia.
i prostując swoją dotychczas opartą o mur, od którego zależało jego utrzymanie równowagi sylwetkę. Zamiarem L było zbliżenie się do Dongwoo, podjęcie jakiejś inicjatywy i przerwanie tej dłużącej się w nieskończoność bezczynności. Syknął głośno, gdy wystający odłamek obłupanej cegły głęboko rozciął skórę jego delikatnej dłoni,
a cieniutka, szkarłatna stróżka krwi skapnęła z jego palca na brudną, brukowaną uliczkę. Woo do tej pory pogrążony w spokojnym rytmie bębnów dudniących w piersi młodszego mężczyzny odwrócił się zaalarmowany przez nagłą zmianę tętna chłopaka. Zamiast na nic nieznaczącej, bezosobowej czerni skupił się teraz na ranie powstałej na palcu Soo, by po chwili podążyć wzrokiem za czerwoną kroplą krwi, która powolnie spłynęła po dłoni L, by niemal z szybkością światła przedrzeć powietrze, a finalnie rozprysnąć się na ohydnym, zakurzonym chodniku pozostawiając w uszach Dongwoo niemy, głuchy trzask i zaznaczając jeszcze mocniej w jego myślach pojęcie o tym jak ulotne
i znikome są niemal wszystkie chwile w jego długim, niekończącym się anielskim życiu. Coś tak małego
i nieznaczącego jak kropla cudzej krwi przypomniała Jang’owi jak jeszcze zaledwie kilka lat temu marzył o zmianie, pragnął stać się śmiertelnikiem, zestarzeć się u boku kogoś kogo kocha, ściskać jego dłoń i dzielić z nim wszystkie chwile: te dobre, jak i te złe. To wszystko powróciło, rodząc w jego sercu tę samą tak dobrze mu znaną tęsknotę, a to wszystko za sprawą jakiegoś przypadkowego chłopaka, który przez swoją głupotę roztrzaskał mu samochód… Anioł miał ochotę śmiać się z irracjonalności całej tej sytuacji, lecz cichy, nieśmiały głoś Myungsoo wyrwał go z zamyślenia.
- Straszna niezdara
ze mnie… - Zakomunikował wycierając spód dłoni o materiał jeansowych spodni.
Podniósł ją do góry obracając delikatnie i prostując palce, a nikła smuga
światła z na wpół działającej latarni znajdującej się nieopodal lekko
oświetliła nieskazitelną, delikatną, jasną skórę Myungsoo. Anioł przetarł oczy
nie spuszczają wzroku z miejsca, w którym jeszcze moment wcześniej znajdowała się rana, po której teraz nie został nawet najmniejszy ślad. Bo przecież była tam, musiała być… Widział krew, widział miejsce gdzie rozchodziła się nacięta skóra odsłaniając czerwień powstałej rany, więc… Co się z nią stało? – „ A może nie widziałem absolutnie nic? Wydawało mi się zupełnie jak wcześniej w klubie kiedy L śpiewał i grał, a ja myślałem, że na mnie patrzy, wmawiałem sobie, że jego słowa skierowane są wyłącznie do mnie, a tymczasem to była zwykła piosenka napisana tak, by podobała się innym, by młodzież mogła się z nią utożsamić.”
nie spuszczają wzroku z miejsca, w którym jeszcze moment wcześniej znajdowała się rana, po której teraz nie został nawet najmniejszy ślad. Bo przecież była tam, musiała być… Widział krew, widział miejsce gdzie rozchodziła się nacięta skóra odsłaniając czerwień powstałej rany, więc… Co się z nią stało? – „ A może nie widziałem absolutnie nic? Wydawało mi się zupełnie jak wcześniej w klubie kiedy L śpiewał i grał, a ja myślałem, że na mnie patrzy, wmawiałem sobie, że jego słowa skierowane są wyłącznie do mnie, a tymczasem to była zwykła piosenka napisana tak, by podobała się innym, by młodzież mogła się z nią utożsamić.”
Dongwoo potrząsnął
głową chcąc pozbyć się dziwnych obrazów, które zaczęły kłębić się w jego
głowie. Przetarł oczy prosząc samego siebie w duchu, by rana znów pojawiła się
na dłoni chłopaka, wszystko na próżno…
W kilku wyciągniętych, raptownych krokach zbliżył się do Myungsoo szybko chwytając go za nadgarstek, który przyciągnął jak najbliżej swojej twarzy.
W kilku wyciągniętych, raptownych krokach zbliżył się do Myungsoo szybko chwytając go za nadgarstek, który przyciągnął jak najbliżej swojej twarzy.
- Ała… - Cicho
szepnął Soo przymykając oczy i starając się odciągnąć swoją dłoń od
podejrzliwego, badawczego spojrzenia anioła, jednocześnie usiłując wyrwać ją z
żelaznego uścisku dłoni, która boleśnie zakleszczyła się dookoła jego ręki.
- Przed chwilą… -
Podjął Dongwoo, lecz wycofał się nie wiedząc, co tak naprawdę zamierzał
powiedzieć. Palcami drugiej ręki przejechał po nietkniętej mlecznobiałej skórze,
która sekundy temu była oszpecona przez rozcięcie na swej niemal idealnej fakturze.
L przymknął oczy rozkoszując się dotykiem starszego. Czuł się onieśmielony
urokiem Dongwoo, a jednocześnie odrobinę zaniepokojony jego raptownym
zachowaniem.
Woo odetchnął głęboko, wydając z siebie cichy jęk rezygnacji, już subtelniej i delikatniej objął ramiona Myungsoo,
a ten znów poczuł ten sam spokój, który towarzyszył mu od kiedy znalazł się w pobliżu tajemniczego nieznajomego, który teraz stał naprzeciwko obejmując go i z fascynacją wpatrując się w jego twarz. – Powiedz mi… Jaką to tajemnicę skrywasz, Cherubinie. – Nakazał jednocześnie prosząc Dongwoo. Zbliżył swą twarz tak blisko twarzy L, że gdyby ten choćby drgnął to otarliby się o siebie nosami.
Woo odetchnął głęboko, wydając z siebie cichy jęk rezygnacji, już subtelniej i delikatniej objął ramiona Myungsoo,
a ten znów poczuł ten sam spokój, który towarzyszył mu od kiedy znalazł się w pobliżu tajemniczego nieznajomego, który teraz stał naprzeciwko obejmując go i z fascynacją wpatrując się w jego twarz. – Powiedz mi… Jaką to tajemnicę skrywasz, Cherubinie. – Nakazał jednocześnie prosząc Dongwoo. Zbliżył swą twarz tak blisko twarzy L, że gdyby ten choćby drgnął to otarliby się o siebie nosami.
- To samo chciałbym
usłyszeć od Ciebie. – Powiedział tak cicho, że nawet w sali po brzegi
wypełnionej ludźmi jedynie Jang mógłby go usłyszeć. Policzki Kim’a przybrały
odcień purpury, a on sam spuścił wzrok na czubki własnych butów, by tylko
uniknąć kontaktu wzrokowego z Dongwoo.
- Uwierz mi, im mniej
o mnie wiesz tym lepiej dla Ciebie. – Odpowiedział anioł przechodząc za plecy
młodszego i zajmując jego wcześniejsze miejsce przy ścianie. L odwrócił się powolnie w stronę starszego
mężczyzny, zastanawiając się jak ubrać swoje myśli i uczucia w słowa, które
będą w stanie choćby w małym ułamku oddać rozszalałe szarpiące go na wszystkie
strony emocje.
- Wyglądasz zupełnie
inaczej, niż wtedy gdy Cię poznałem. – Szepnął postępując kilka kroków w
kierunku anioła. „ Poznałem to bardzo dużo powiedziane…” – Pomyślał Dongwoo,
lecz zostawił tę kąśliwą uwagę tylko dla siebie. – Ile właściwie masz lat? –
Zapytał Soo, unosząc brew jednocześnie starając się oszacować wiek mężczyzny na
własną rękę.
- Tysiąc pięćset sto
dziewięćset. – Burknął w odpowiedzi pod nosem, lecz Myungsoo wyraźnie nie
dosłyszał bo wychylił się do przodu w niemej prośbie o powtórkę słów jakie
wypłynęły z ust jego rozmówcy, jakby starał się wychwycić głoś Dong’a niknący w
ciasnej uliczce owładniętej czernią.
- Słucham? – Dopytał
po chwili bezdźwięcznego wpatrywania się w znieruchomiałą postać przypominającą
posąg dopiero co wykuty przez wprawne ręce i dłuto Michała Anioła, czy
Donatella.
- 21. – Jang
udzielił, krótkiej odpowiedzi jednak ubrał ją w najuprzejmiejszy ton na jaki
tylko było go stać. Sam nawet nie wiedział ile ma lat i jak powinien je liczyć.
Nie pamiętał swego początku, mimo iż wiele razy uparcie starał się sobie
przypomnieć. Tysiące? Dziesiątki tysięcy? Może Miliony? Czy ktokolwiek znał
odpowiedź na to pytanie? Dekady mijały, przemijały wieki i lata, świat się
zmieniał, a ludzie umierali, jedynie oni nigdy się nie zmieniali, nieśmiertelni
przemykający przez świat nie pozostawiając po sobie żadnego namacalnego dowodu
swojego istnienia, nieznacznie zmieniał
się tylko ich wygląd, ubrania, w które się ubierali i fryzury w jakie czesali
swoje włosy. – A ty… 19? – Zapytał jednocześnie sam dając sobie odpowiedź. Myungsoo
pokiwał głową chwiejnym, ostrożnym krokiem podchodząc jeszcze bliżej anioła. Po
przestąpieniu kilku niepewnych kroków jego stopa zahaczyła o pękniętą płytkę w
starym, nierównym chodniku. L zawirował w powietrzu dookoła własnej osi niczym
rasowa baletnica, by po chwili rozpaczliwego wymachiwania rękami runąć do
przodu niczym gałąź oderwana od drzewa przez mocne uderzenie pioruna. Myungsoo
spadał w przód przygotowany na potężny ból spowodowany niechcianym spotkaniem
swojego delikatnego ciała z brudnym i twardym brukiem. Zamknął oczy, lecz
zamiast obezwładniającego bólu na jaki był przygotowany poczuł ciepło i czułość
ratujących go z opresji ramion Dongwoo. Kim uniósł głowę w kierunku anioła, by
spojrzeć mu w twarz, dostrzegł w jego oczach trwogę mieszającą się z
zakłopotaniem wywołanym nagłą bliskością ich ciał, jednak mimo, iż Myungsoo był
już bezpieczny i twardo stał na ziemi to Jang nie rozluźnił uścisku, a wrecz
przeciwnie młodszy mężczyzna miał wrażenie, że ręce jego towarzysza coraz
szczelniej oplatają jego ramiona i talię.
- Chciałbym tylko… -
Szepnął anioł wprost do ucha Soo, lecz zamilkł na chwilę widząc odruchowo
przymknięte powieki młodszego i jego zaróżowione policzki. Myungsoo pragnął, by
starszy chciał tego samego, co on: pragnął poznać zapach jego oddechu, smak
jego pocałunku, dotyk jego warg, jednak Jang tkwił w bezruchu rozczarowując pragnienia
i marzenia młodzieńca. W głowie Kim’a narodziła się myśl, że ta okazja już
więcej się nie powtórzy, że ten moment jest jeden jedyny w swoim rodzaju i
szansa, by zbliżyć się do Dongwoo może już nigdy więcej nie być mu dana. Po raz
kolejny tego wieczoru zebrał w sobie całą odwagę na jaką było go stać w danej
sytuacji i ujął twarz Dongwoo w swe dłonie zmuszając go do pocałunku. Ku
wielkiemu zaskoczeniu młodszego anioł bardzo delikatnie i subtelnie, ale z
wielkim entuzjazmem i czułością odwzajemnił pocałunek. Wszelkie doznania
związane z owym momentem jakie rysowały się wcześniej w wyobrażeniach Myungsoo
okazały się niczym w porównaniu z elektryzującą falą uczuć jakie towarzyszyły
tym realnym jakie pociągnęły za sobą miękkie i rozgrzane wargi mozolnie
pieszczące usta L. Ta błoga chwila zakończyła się zbyt nagle i szybko
identycznie jak się rozpoczęła. Głośny trzask otworzonych z impetem drzwi
oderwał mężczyzn od siebie sprawiając, że Dongwoo odskoczył na odległość
wyciągniętej ręki od młodszego, który nie był w stanie poruszyć się choćby o
milimetr, a jedynie spuścił głowę chowając palące rumieńce na policzkach, oraz
nabrzmiałe, zaczerwienione usta pod czarną zasłoną powstałą z jego włosów. Zza
framugi klubowego wyjścia wyłonił się mężczyzna o kruczoczarnych włosach,
oczach tego samego koloru i twarzy przyozdobionej ironicznym uśmiechem.
- Myungsoo, moja
gwiazdo! – Wykrzyknął kierując się w stronę młodszego z szeroko rozpiętymi
ramionami sugerującymi, iż chciał go mocno i z wielką pasją uścisnąć. Kim w
dalszym ciągu nie drgnął, a po tym jak owy nieproszony przybysz przycisnął go
do siebie i ucałował go w policzek odwrócił twarz w stronę anioła mówiąc:
- To mój szef… - Nie
dane mu było skończyć zdania, gdyż mężczyzna brutalnie wszedł mu w słowo.
- Jesteś nam
potrzebny, publika czeka na swojego ulubieńca. – Pchnął Myungsoo w kierunku szeroko
otwartych drzwi jednocześnie gestem ręki nakazując mu wejść do środka. L
ostatni raz tęsknym spojrzeniem zerknął w stronę Dongwoo jakby prosił go, by ten
w jakikolwiek sposób zatrzymał go nie pozwalając mu zniknąć w otchłani klubu,
gdy nie zauważył żadnej nawet minimalnej reakcji anioła zrezygnowany zatopił
się w fali roztańczonych ciał, by przedrzeć się przez nie na zaplecze. Po tym
jak mężczyźni zostali sami w zakurzonej uliczce, właściciel „Admiral Arms” podjął
rozmowę.
- Kopę lat, mój drogi
aniele. - Roześmiał się szyderczo, a dźwięk ten rozległ się echem w głowie Jang’a
kalecząc jego uszy ostrymi szpilami. – Dawno się nie widzieliśmy… - Powiedział
przyjmując pozę myśliciela i udając, że liczy ile to lat upłynąło od ich
ostatniego spotkania.
- Nam Woohyun, mogłem
się tego spodziewać. – Odpowiedział Dongwoo uśmiechając się pod nosem.
- Widzę, że poznałeś
mój nieoszlifowany diament. – Powiedział jadowicie, a jego głos bardziej
przypominał syk węża, niż ludzkie słowa. – Wciąż nie jest doskonały, ale pracuje
nad nim zupełnie jak nad Howone’m i przyznam nieskromnie, że bardzo dobrze mi
idzie. – Kontynuował badając reakcję anioła dociekliwym spojrzeniem. – Bo to
chyba w jego sprawie tu przybyłeś chyba, że się mylę, a wtedy będę rad jeśli
wyprowadzisz mnie z błędu, mój przyjacielu. – Dongwoo postanowił pozostać
oszczędny w słowach, więc jedynie pokręcił głową na znak, że Woohyun wcale się
nie pomylił. – Tak też myślałem… Tak na marginesie, powiedz mi czy to nie
piękne, że zawsze nasze drogi się krzyżują, zupełnie jakby nasza egzystencja
zależała od siebie nawzajem… Anioły i demony żyjące wśród ludzi niczym
eteryczni bracia. – Po raz kolejny uraczył Jang’a doznaniami łączącymi się z
jego donośnym sarkastycznym śmiechem.
- Pora na mnie, moja
rola tutaj już się zakończyła. – Szepnął odwracając się plecami do Nam’a, który
udając ciepły i przyjacielski gest pomachał mu na do widzenia.
- A! Nie tykaj tego, co moje bo gorzko pożałujesz, aniołku. - Na odchodne rzucił tylko w kierunku
blondyna wysyłając mu pocałunek w powietrzu, po czym podążył śladami Myungsoo
znikając za zamkniętymi drzwiami klubu.
W myślach Dongwoo
kołatało się miliony negatywnych uczuć: złość, niepewność, rozżalenie,
zdziwienie, zawód, ból i… zdrada. W jednej krótkiej chwili utracił szansę na
zmiany w swoim życiu jakie niosło ze sobą poznanie Myungsoo, a także nadzieję
na odzyskanie utraconego wieki temu przyjaciela, który mimo upływu setek lat
nie stracił na wartości w sercu anioła. Zrezygnowany powolnie rozpiął swoje
śnieżnobiałe anielskie skrzydła i z lekkością motyla uniósł się do góry
przymykając powieki i oddając się błogości wiatru smagającego jego ciało
chłodnymi powietrznymi jęzorami. Po krótkim, lecz orzeźwiającym locie stanął przed wielką złotą bramą, za którą znajdował się
gigantyczny barokowy zamek ozdobiony ornamentami ze złota i srebra. Ten
przepiękny, niesamowity i niecodzienny widok prawdopodobnie odebrałby mu mowę, gdyby nie fakt, że powracał do tego miejsca niemalże każdego wieczoru, to był
jego prawdziwy dom, jedyne miejsce, które znał tak naprawdę i które pozostawało
niezmienne zupełnie jak oni – dom wszystkich aniołów i główne miejsce ich
pracy. Prawdziwe niebo, to samo, które pospolici ludzie wyobrażali sobie jako
zbiorowisko chmurek i obłoków pośród, których leżeli i przemykali aniołowie i
małe nagie cherubiny, jednakże jego prawdziwe oblicze było tak ogromnie
odmienne od tego, co śmiertelnicy znali z opowiadań i podań kościoła. Anioł
położył dłoń na złotej klamce po czym zdjął z szyi medalion z symbolem
nieskończoności ze skrzydłami, przyłożył go w miejsce gdzie powinien znajdować
się otwór na klucz, a dotąd zamknięta brama otworzyła się z cichym zgrzytem
zapraszając przybysza do wnętrza królestwa, którego strzegła. Dongwoo ruszył do
przodu rozglądając się dookoła, nie chciał bowiem nikogo spotkać, by uniknąć
niezręcznych pytań i opowiadania o tym, co wydarzyło się na ziemi, mimo iż
zdanie raportu było nieuniknione chciał najpierw wszystko dokładnie przemyśleć,
tak aby wyznać przełożonemu jedynie to, co stanowiło absolutnie konieczne
minimum. Nim zdążył się obejrzeć kroczył już szerokim, białym korytarzem o
podłodze wyłożonej jasnym marmurem. Zaledwie sekundy dzieliły go od zaznania
spokoju i samotności w swoim małym lecz prywatnym i przytulnym pokoju, niestety
w oddali usłyszał podniesione głosy, prawdopodobnie jakąś kłótnie, a ciekawość,
by dowiedzieć się kto i o co się sprzecza za rogiem skutecznie uniemożliwiła
realizację wcześniejszego planu, jakim było zatopienie się w odmętach pościeli
i oddalenie się do mrocznej krainy władanej przez Morfeusza. Jang powolnie i
ostrożnie zbliżał się do źródła dźwięków tak, by jak najdłużej pozostać
niezauważonym, wcześniej rozmyte w eterze słowa powoli nabierały wyrazu i
ostrości, a anioł mógł z bezpiecznej odległości przysłuchać się rozmowie.
- On jest skończony…
Kiedy ty i Jang wreszcie to pojmiecie? – Padło jadowite pytanie, na które
jedyną odpowiedzią rozmówcy było pełne złości prychnięcie. – Postępujcie tak
dalej, a podzielicie jego los. Mam wielką nadzieję, że będę tym, któremu będzie
dane obserwować wasz upadek, a kto wie… może własnoręcznie odrąbie wam
skrzydełka. – Dongwoo usłyszał dobrze mu znany znienawidzony śmiech jednego ze
swych pobratymców
– Lee Sungjong’a.
– Lee Sungjong’a.
- Będziesz jedynym z
naszej grupy, który zostanie strącony w odmęty samych piekieł, a jestem ciekaw
jak wtedy dasz sobie radę? Jeśli on nie będzie już osłaniał twoich pleców w
zamian za informacje i plotki jakie mu dostarczasz. – Dopiero teraz drugi
mężczyzna postanowił odgryźć się swojemu rozmówcy za pełne jadu i nienawiści
słowa jakie padły z jego ust, jednak stwierdził, że wymiana zdań z pupilkiem
najwyższego anioła do niczego go nie doprowadzi, a może mu jedynie zaszkodzić,
dlatego też odwrócił się na pięcie i postanowił odejść. Jang zdecydowanie
spóźnił się i nie zdołał usłyszeć całej kłótni, ale miał świadomość w czym
rzecz: mężczyźni sprzeczali się o Hoyę i jego zdradę, albowiem nie wszyscy w
dalszym ciągu mogli uwierzyć, że ktoś pokroju Lee Howon’a byłby zdolny do
upadku na tak niski szczebel. Dongwoo stał niczym oniemiały analizując słowa
aniołów i zastanawiając się jaki mógł być początek tej wymiany zdań, gdy
niespodziewanie wpadł na niego jeden z wcześniej podsłuchiwanych przez niego
mężczyzn. Rozzłoszczony anioł odsunął się od Woo na odległość ręki po czym
odetchnął głęboko.
- Dobrze cię widzieć,
szukałem cię przez cały dzień. – Oznajmił chłopak po czym uścisnął swojego
przyjaciela.
- W jakim celu? –
Zapytał Dong odwzajemniając czuły gest.
- Bo się martwiłem o
ciebie, kretynie. – Anioł delikatnie uderzył Jang'a w ramie robiąc przy tym
smutną minę. - Strasznie się tu zagmatwało ostatnio… Wiedziałbyś gdybyś tyle
czasu nie przebywał na ziemi. – Wytknął mu z wyrzutem celując w niego palcem.
- Sungyeol, wybacz mi
moją niewdzięczność, ale ja tylko spełniam swoje obowiązki. – Odpowiedział
Dongwoo usprawiedliwiając się. Yeol zrobił smutną minę, po czym spuścił wzrok na
marmurową podłogę.
- Jak on sobie radzi?
– Zapytał z głosem przepełnionym trwogą. Mimo iż nie padło żadne imię oboje
doskonale wiedzieli, kogo Lee ma na myśli. Dongwoo tylko wzruszył ramionami nie
chcąc powiedzieć nic,
co zmartwi jego najbliższego przyjaciela. – Ty w to nie wierzysz… - Bardziej oznajmił niż zapytał jakby to było dla niego absolutnie pewne. – Prawda? On nas nie zdradził. Musi być jakieś wytłumaczenie, a my je odnajdziemy. Powiedz, że mam rację. Proszę cię powiedz, że mam rację. – Woo w odpowiedzi jedynie pokiwał głową, gdyż każde zdanie, które przychodziło mu do głowy wydawało się nieodpowiednie w danej sytuacji. Po chwili milczenia, postanowił jednak przerwać niezręczną, obezwładniającą ich ciszę.
co zmartwi jego najbliższego przyjaciela. – Ty w to nie wierzysz… - Bardziej oznajmił niż zapytał jakby to było dla niego absolutnie pewne. – Prawda? On nas nie zdradził. Musi być jakieś wytłumaczenie, a my je odnajdziemy. Powiedz, że mam rację. Proszę cię powiedz, że mam rację. – Woo w odpowiedzi jedynie pokiwał głową, gdyż każde zdanie, które przychodziło mu do głowy wydawało się nieodpowiednie w danej sytuacji. Po chwili milczenia, postanowił jednak przerwać niezręczną, obezwładniającą ich ciszę.
-Odzyskamy go…
Jeszcze nie wiem jak, ale odzyskamy go. – Powiedział pocieszająco ściskając
ramię Sunga.
- Mam nowe
informacje. – Oznajmił młodszy anioł uśmiechając się. Napotkał badawcze, zaciekawione i pytające spojrzenie Jang’a, więc szybko zaczął wyjaśnienia. – W
ramach kary miałem czyścić archiwum i zupełnie przypadkiem odnalazłem wszystkie
podania i raporty dotyczące Howon’a. – Wzruszył ramionami jakby to była dla
niego drobnostka i kontynuował wypowiedz, a przepełniony dumą uśmiech nie
schodził mu z twarzy. – Wiesz, że większość donosów o jego niestosownym
zachowaniu pochodzi od Lee Sungjong’a? – Wyznał ze złością jednocześnie
zaciskając pięści.
- To było do
przewidzenia… - Dodał Dongwoo, jakby zupełnie nie zrobiło to na nim wrażenia.
- Musisz do mnie
przyjść… Wszystko ci pokażę i sam ocenisz, czy w tych bredniach może być choć
ziarno prawdy. – Powiedział podekscytowany Lee. – A tymczasem czeka na mnie
jeszcze 5 półek w archiwum, które muszę uprzątnąć do jutra… - Powiedział na
odchodne po czym pomachał przyjacielowi na pożegnanie. Jang jedynie pokiwał
głową z aprobatą i zrozumieniem, nie chciał go martwić i mówić o tym, że Hoya w
rzeczywistości ma jakieś układy z wysłannikami ciemnych mocy, nie czuł potrzeby
martwienia swojego kompana dopóki sam nie przekona się co jest grane pomiędzy
Howon’em, a Woohyun’em. Moment później kroki Sungyeol’a powoli ucichły za
plecami Jang’a, a on po raz kolejny tego dnia pozostał sam z ogarniającymi go
sprzecznymi uczuciami i trapiącymi, natrętnymi myślami.